Mariusz Cieślik: Pani spojrzenie na powstanie jest dla Polaka bardzo interesujące. My, mówiąc o tym wydarzeniu, skupiamy się na bohaterstwie żołnierzy AK. Pani dużo miejsca poświęca Niemcom, starając się opisać mechanizm zbrodni z polityką w tle.
Alexandra Richie:
Podeszłam do tej książki z perspektywy historyka zajmującego się Niemcami. Polacy zwykle patrzą na powstanie, jakby działo się na wyspie oddzielonej od reszty świata. Z tego powodu uznawano, że zbrodnie, do których doszło w Warszawie, były czymś, co wcześniej nie miało miejsca. Ja starałam się pokazać, że sprowadzeni do polskiej stolicy Niemcy wyćwiczyli się w mordowaniu ludności cywilnej na Białorusi. Wehrmacht również popełniał zbrodnie, ale SS-mani, których przysłano tutaj, to były bestie bez żadnych zahamowań. Ale żeby się dowiedzieć, kim byli Dirlewanger i Kamiński oraz ich podkomendni, zajęłam się również tym, co wcześniej robili na Białorusi.
Z tego, co pani pisze w książce, wynika, że w jakimś sensie Warszawa przypadkowo padła ofiarą zbrodni w niewyobrażalnej skali. Był to w znacznym stopniu nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
Doszło do splotu okoliczności, który sprawił, że powstanie skończyło się tak, a nie inaczej. Z jednej strony Armia Czerwona odnosiła sukcesy na froncie, a jej operacja „Bagration" to był prawdziwy blitzkrieg. Z drugiej strony zamach na Hitlera, który miał miejsce ledwie kilkanaście dni przed wybuchem powstania, umocnił na szczytach władzy Himmlera. To znaczy, że Führer przestał ufać dowódcom Wehrmachtu, a postawił na SS, czyli jednostki zaprawione w mordowaniu cywilów. Trzecią rzeczą była kontrofensywa marszałka Modela, który właśnie wtedy awansował. Te wszystkie rzeczy działy się równocześnie i miały wpływ na sytuację. Podsumowując: wydarzenia tak kontrowersyjne jak Powstanie Warszawskie zawsze należy umieszczać w kontekście, zanim się je oceni. Nie można powiedzieć, że coś niewłaściwego było w tym, że AK w Warszawie postanowiła przeciwstawić się wycofującym się Niemcom.