Jego gra zachwyca tylko tych, którzy doceniają piękno odbiorów piłki, przechwytów i podań niedecydujących, ale nadających pożądany kierunek akcjom. Potem, kiedy już piłka znajdzie się w strefie oczyszczonej z przeciwników, do akcji wkraczają artyści – Leo Messi czy Gonzalo Higuain.
Taki już los defensywnych pomocników, że błyszczeć nigdy nie będą, ale bez dobrego gracza na tej pozycji drużyna nie istnieje, zwłaszcza taka jak Argentyna Diego Maradony, gdzie siłą jest atak, a artyści w czasie meczu wpadają w szał tworzenia. Ktoś musi nad nimi czuwać i sklejać rwane akcje, a w razie czego naprawiać błędy.
Nic dziwnego, że pierwszą rzeczą, jaką Maradona zrobił, gdy został selekcjonerem, było mianowanie “el Jefecito” (małego szefa) kapitanem drużyny. – Chcę, żeby nim był, bo uważam, że jest najbliższy temu, jak ja traktowałem grę w narodowej drużynie: harówka, oddanie, profesjonalizm i koleżeństwo – zapowiadał. To była propozycja nie do odrzucenia, a kiedy Mascherano ją przyjął, dokonała się symboliczna zmiana. Javiera Zanettiego – też gracza niewidzialnego, zastąpił inny duch. Zanettiemu nie pomogło nawet wygranie Ligi Mistrzów. Maradona wiedział, że na mundial go nie zabierze. Dwa grzyby w barszczu mu niepotrzebne.
Maradona jest z Mascherano dumny i od niego zaczyna ustalanie składu, choć nie wypada mu się do tego przyznawać, gdy w drużynie ma Messiego, Higuaina, Carlosa Teveza czy Sergio Aguero. Mascherano jest trochę jak młodszy syn wielkiego króla. Nie ma szans na sukcesję, więc pozostaje mu wierna służba albo bunt, ale do buntu jest niezdolny. Gdy Maradona ściska się z piłkarzami w czasie meczu, on stoi z boku, bo bramek nie strzela.
W blasku grzeją się inni. To Messi będzie sukcesorem Diego. Teveza wszyscy kochają, bo pochodzi z biednej dzielnicy i nie zna słowa „kompromis”, a Aguero jest zięciem Maradony.