Los cuartos – tak się nazywa przeszkoda, o którą się zwykle rozbijały marzenia. Nieważne, czy drużyna się wcześniej męczyła czy zachwycała. Przychodził ćwierćfinał i świat się sprzysięgał przeciw niej. A to Belgowie w Meksyku lepiej strzelali karne, a to sędzia w USA nie widział, jak Mauro Tassotti rozbija w polu karnym twarz Luisowi Enrique, a w Korei przerywał im co drugą akcję odgwizdując spalone, których nie było. Są tylko dwie wielkie kultury futbolu, których nigdy nie koronowano na mistrzów świata, holenderska i hiszpańska. Ale Holendrzy mieli przynajmniej dwa finały. Hiszpania najdalej doszła do półfinału, w 1950 roku w Brazylii. Gdy nie trzeba było grać ćwierćfinałów, bo do czołowej czwórki awansowali zwycięzcy grup.
Dziś na Ellis Park do walki o awans stanie to pokolenie, które nawet klątwy “Los cuartos” jeszcze nie zna, bo cztery lata temu odpadło o rundę wcześniej. Hiszpania Luisa Aragonesa grała w Niemczech tak, jak dwa lata później w mistrzostwach Europy, ale akurat na mecz drugiej rundy wypadł dzień marnowania szans i wielkiego przebudzenia Zinedine’a Zidane’a.
Teraz z innym trenerem, ale aż ośmioma piłkarzami, którzy grali wtedy, a dziś są w podstawowym składzie, Hiszpanie chcą się rozprawić ze swoją mundialową przeszłością. Pierwszy raz są zdecydowanym faworytem, grają z Paragwajem, który nigdy tak daleko nie zaszedł. Wierzą, że na tych mistrzostwach będzie odwrotnie niż zwykle: najgorzej na początku turnieju, a wesoło na końcu. Nie są w RPA rozpieszczani pochwałami, choć od porażki ze Szwajcarią wszystkie mecze wygrali. Najczęściej podają i atakują, ze wszystkich ćwierćfinalistów najrzadziej dopuszczają rywali do strzałów na swoją bramkę. Ale brakuje im goli. Choć w liczbie strzałów są tuż za najlepszą Argentyną, to bramek zdobyli dwa razy mniej.
Jak o nich napisała “Sueddeutsche Zeitung”, to już nie jest ten matador z Euro 2008, który dobijał byka szybkimi pchnięciami. Obecna Hiszpania woli go osaczyć i zmusić, żeby sam się poddał albo zrobił jeden fałszywy krok. Jak Portugalczycy w drugiej rundzie, gdy hiszpańskie statki obracały się przez godzinę wokół własnej osi, zanim David Villa nie dał sygnału: żagle w górę.
Jego gol uwolnił energię drużyny, a mecz uciszył krytyków. Vicente del Bosque pokazał, zdejmując Fernando Torresa i wprowadzając Fernando Llorente, że jednak potrafi robić zmiany, Xavi odpowiedział wątpiącym asystą i nagrodą piłkarza meczu. Sergio Busquetsowi, który sprawia że drużyna nie traci równowagi, też nagle przybyło wielbicieli.