Po lawinie krytyki, która spadła na Donalda Tuska i PO ze strony środowisk lewicowo-liberalnych po niedawnym głosowaniu za zaostrzeniem ustawy aborcyjnej premier wychodzi im naprzeciw. Mimo wątpliwości konstytucjonalistów zakłada, że in vitro może być refundowane latami w ramach programu zdrowotnego nawet przy braku ustawy w tej sprawie (taki program minister zdrowia wprowadza zarządzeniem).
To także efekt tego, że prace nad ustawą o in vitro na dobre utknęły w Sejmie. Nie wiadomo, kiedy posłom PO uda się wypracować kompromisowe rozwiązanie, o ile w ogóle jest ono możliwe. W partii nie ma zgody co do podstawowych kwestii – np. czy tę metodę stosować tylko dla małżeństw, ile zarodków mozna by tworzyć, czy dopuścić ich mrożenie. Pomysł premiera był dla polityków PO zaskoczeniem. Nawet dla tych, którzy pracują nad ustawą.
Premier przekonuje, że rozwiązania, które zapowiedział, okażą się znacznie lepsze niż obecna sytuacja, choć – jak podkreślił – zapewne nie będą satysfakcjonujące dla wszystkich, zwłaszcza „bardziej konserwatywnej części parlamentu". Przekonywał też, że dzisiejszy brak uregulowań prawnych w sprawie in vitro jest rozwiązaniem „skrajnie liberalnym w złym tego słowa znaczeniu".
Elżbieta Radziszewska z PO, która jest w zespole mającym przygotować ustawę zapewnia, że będzie ona gotowa zanim program zdrowotny resortu zdrowia wejdzie w życie. Czyli przed lipcem 2013 r. - W ustawie nie będzie zapisów o refundacji, bo to reguluje program zdrowotny resortu. Oba akty są od siebie niezależne, idą równolegle - mówi.
Jednak prawnicy wskazują, że to ryzykowne rozwiązanie. Nawet jeśli premier i minister zdrowia deklarują, że program zapewni lepszą ochronę zarodków niż obecnie (mają być przechowywane w klinikach, dopiero posłowie mieliby zdecydować, czy dopuszczą ich mrożenie lub niszczenie).