Waszyngton kontra Tel Awiw

Trudno dziś wyobrazić sobie, aby amerykański prezydent zaryzykował postawienie ultimatum Izraelowi, tak jak to robili Nixon, Ford, Carter i Bush-senior – pisze amerykański analityk

Publikacja: 05.12.2012 19:36

Robert D. Kaplan

Robert D. Kaplan

Foto: CNAS.ORG

Red

Stany Zjednoczone są wirtualną wyspą

. Otoczone przez dwa oceany, ze spokojną Kanadą na północy, mogą się jedynie obawiać

rosnącej populacji meksykańskiej na południu

. Dla odmiany Izrael, leżący w zupełnie innym zakątku świata, jest niewielki i

klaustrofobicznie otoczony przez wrogie sobie kraje

z trzech stron. Ponieważ

sytuacja geograficzna

Stanów Zjednoczonych i Izraela jest tak odmienna, pomysł że ich interesy geopolityczne są zawsze zbieżne, jest po prostu niemądry.

Sprzeczne działania

To prawda, oba kraje są demokracjami. Izraelski system polityczny, przy wszystkich swoich wadach, jest zapewne najbardziej stabilny na Bliskim Wschodzie. Co więcej, pro-zachodnie nastawienie Izraela i niewątpliwe talenty tamtejszych służb wywiadowczych zapewniły w ostatnich dziesięcioleciach zarówno namacalne jak i nienamacalne korzyści Stanom Zjednoczonym. Tym niemniej, choć te czynniki łagodzą radykalnie różną sytuację obu krajów, nie unieważniają ich.

Angielskojęzyczna wersja tekstu na www.stratfor.com

W wielu sprawach Stany Zjednoczone i Izrael będą miały po prostu różne punkty widzenia i różne interesy. Stwierdzenie, że nie ma „różnic dzielących te dwa kraje”, co amerykańscy politycy co pewnie czas deklarują, by zjednać sobie proizraelskich wyborców, jest po prostu nieuczciwe. Nie odzwierciedla sposobu myślenia wielu polityków na różnych szczeblach i w różnych agencjach rządowych, zarówno w Waszyngtonie jak i w Jerozolimie.

Każdy naukowiec czy politolog ma pełne prawo twierdzić, że niektóre działania Izraela szkodzą amerykańskim interesom. A to dlatego że te dwa kraje z natury rzeczy muszą mieć różne cele, wynikające w dużej mierze z ich radykalnie odmiennej sytuacją geograficznej. Działania Izraela muszą więc być od czas do czasu sprzeczne z interesami USA, tak jak działania Ameryki bywają sprzeczne z interesem Izraela. Wszystko to wydaje się oczywiste.

Kontynuując ten tok rozumowania - wydaje się być uzasadnione, by domagać się znaczących zmian w stosunkach amerykańsko-izraelskich. W interesie Ameryki mogłoby być domaganie się większych ustępstw od Izraelczyków, w zamian za pomoc którą otrzymują oni od USA.

Jednak pójście krok dalej i stwierdzenie, że dobre stosunki z Izraelem przynoszą szkodę interesom USA byłoby bardzo naiwne. Naiwne, ponieważ amerykańsko-izraelskie stosunki, które kształtowały się przez dziesięciolecia, stały się tak ważnym elementem amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie, że ich zerwanie stanowiłoby osłabienie wpływów Stanów Zjednoczonych. Nie można tak po prostu porzucić ważnego sojusznika, nie wystawiając tym samym swojej reputacji na szwank.

W połowie lat 70-tych ówczesny Sekretarz Stanu USA Henry Kissinger, argumentował, że uzyskanie rozejmu pomiędzy Izraelem i jego arabskimi sąsiadami wymaga znaczących ustępstw ze strony Izraela, ale nie musi oznaczać fundamentalnego osłabienia relacji dwustronnych Tel-Awiwu z Waszyngtonem. Kissinger dowodził również tego, iż kluczem do uzyskania ustępstw ze strony Izraela jest jasne zakomunikowanie mu, że Waszyngton jest w pełni zdeterminowany, by bronić jego integralności - ponieważ stawką jest tu zachowanie reputacji wiarygodnego supermocarstwa.

Sentymenty nie mają więc nic do rzeczy jeżeli chodzi o poparcie Ameryki dla Izraela. Chodzi o interes narodowy. Zmarły tragicznie premier Izraela, Icchak Rabin, realista do bólu, myślał tak samo.

Podsumowując, Izrael będzie mocniej związany z Ameryką i jej interesami, jeżeli będzie w pełni przekonany, że administracja w Waszyngtonie jest w pełni zdeterminowana, by utrzymać amerykańskie wpływy na Bliskim Wschodzie. Bo Bliski Wschód zdominowany przez Stany Zjednoczone to wizja której Izrael może podporządkować część swoich interesów geopolitycznych.

Geografia dzieli

Amerykańsko-izraelskie stosunki wykuwały się przede wszystkim podczas kadencji Richarda Nixona, Geralda Forda i George’a Busha seniora. Także Jimmy Carter miał na tym polu spore sukcesy – weźmy chociażby porozumienie z Camp David – mimo że jego rządy nie są kojarzone z rozszerzeniem amerykańskich wpływów za granicą. Jednak administracja Cartera – podobnie jak inne wspomniane powyżej amerykańskie rządy – miały przewagę nad obecnym: cieszyły się względną przychylnością mediów.

Od mniej więcej dekady Stany Zjednoczone potrzebują coraz mniej ropy z Zatoki Perskiej, co osłabia ich geopolityczne zainteresowanie tym regionem

Otwarta presja, którą sekretarze stanu, tacy jak Kissinger i James A. Baker III (za czasów Busha-seniora) wywierali na Izrael, jest nie do pomyślenia w dzisiejszym klimacie medialnym i politycznym w Waszyngtonie. Kissinger i Baker jasno dawali do zrozumienia, że amerykańskie i izraelskie interesy nie muszą być koniecznie zbieżne i w związku z tym amerykańskie poparcie dla Izraela na obecnym poziomie wymaga odpowiednich ustępstw ze strony Tel-Awiwu. I dostawali je.

Jednak dziś, w czasach funkcjonujących 24 godziny na dobę elektronicznych mediów, wszechobecnych blogów, które wykorzystują proizraelskie źródła – zarówno spontaniczne jak i zorganizowane – trudno uwierzyć, by jakikolwiek prezydent, szczególnie prezydent ubiegający się o reelekcję, zaryzykował postawienie ultimatum Izraelowi, tak jak to robili Nixon, Ford, Carter i Bush-senior.

Sytuację pogarsza dodatkowo fakt, że zmieniła się również scena polityczna w Izraelu. Prawicowe ugrupowania – w większości mniej skłonne do ustępstw terytorialnych – stały się tam trwałym elementem pejzażu politycznego. Do tego dochodzi podział po stronie palestyńskiej – tam żaden umiarkowany polityk nie jest w stanie dokonać wiarygodnego gestu w stronę Izraela, który postawiłby polityków w Tel-Awiwie przed konkretnym wyborem, ponieważ boi się utraty poparcia.

Napięcie pomiędzy USA a Izraelem pogłębia również geografia

. Izrael, mały kraj, którego populacja jest skupiona w korytarzy pomiędzy Jerozolimą a Tel-Awiwem, nie ma strategicznych rezerw. Nie może więc tolerować możliwości

skonstruowania broni atomowej przez wrogi Iran

, położony zaledwie kilka tysięcy kilometrów dalej.

Stanom Zjednoczonym niemal nic z tego powodu nie grozi. Zagrożenie dla USA ma charakter pośredni; uzbrojony w bombę atomową Iran może zagrażać sojusznikom USA, w tym Izraelowi i w związku z tym narażać na szwank reputację Ameryki jako liczącej się potęgi na Bliskim Wschodzie i na świecie. To poważne zagrożenie, ale nie takie, w obliczu jakiego staje Izrael.

Z tej różnicy w położeniu geograficznym biorą się rosnące napięcia pomiędzy Jerozolimą, a Waszyngtonem. Amerykanie zaatakują Iran tylko wtedy, jeżeli nie będą mieli żadnego innego wyboru. Jerozolima może oczywiście opisywać swoją politykę inaczej, ale jej problemy są bardziej dotkliwe niż Waszyngtonu.

Samotność Izraela

Prawdziwym powodem dla którego Izrael nie zaatakował dotąd Iranu nie jest brak potencjału militarnego, ale poczucie braku wsparcia ze strony Waszyngtonu przez ostatnich kilka lat, a co za tym idzie, całkowita bezbronność w przypadku przeprowadzenia takiego ataku. Już ten fakt pokazuje wzrost napięcia w dialogu na linii Waszyngton-Jerozolima.

Średnio i długoterminowa perspektywa dla Izraela wygląda źle

, jeżeli nie dojdzie do radykalnej zmiany politycznej w Iranie, w wyniku której do władzy dojdzie bardziej racjonalny reżim. Zarówno szyickie jak i sunnickie bojówki w regionie rosną w siłę. Co więcej, od mniej więcej dekady Stany Zjednoczone potrzebują coraz mniej ropy z Zatoki Perskiej, co osłabia ich geopolityczne zainteresowanie tym regionem. W związku z tym Izrael staje się coraz bardziej osamotniony.

Połączenie takiej strategicznej alienacji, zagrożenia demograficznego ze strony populacji arabskiej znajdującej się formalnie pod kontrolą izraelską i braku wiarygodnego partnera po stronie palestyńskiej, zmusi w pewnym momencie Izrael do jednostronnego wycofania się z części Zachodniego Brzegu i zlikwidowania żydowskich osiedli na tym terenie.
Opuszczenie części tego terytorium przy jednoczesnym zachowaniu innych, istotnych regionów uchroni Izrael przed scenariuszem państwa apartheidu, a jednocześnie da mu pole manewru większe, niż w przypadku całkowitego wycofania się. Oczywiście, całkowite opuszczenie Gazy w 2005 roku przez Izrael nie przebiegło zbyt dobrze. Czy jednak strategiczna i demograficzna sytuacja Izraela byłaby lepsza, gdyby izraelskie oddziały wciąż tam stacjonowały? Nie sądzę.

Całkowite wycofanie się przez Izrael nie rozwiązałoby innych fundamentalnych problemów, takich jak program nuklearny Iranu i relacje z jego arabskimi sąsiadami. Jednak strategiczny problem Izraela jest być może nierozwiązywalny. A to oznacza, że musi on kształtować swoje partnerstwo z Waszyngtonem jeszcze bardziej przebiegle.
—Tłum. TK

Autor jest amerykańskim reporterem wojennym, pisarzem i analitykiem politycznym. Publikował na łamach m.in.: „The Washington Post”, „The New York Times”, „The New Republic”, „The National Interest” i „The Wall Street Journal”

Stany Zjednoczone są wirtualną wyspą

. Otoczone przez dwa oceany, ze spokojną Kanadą na północy, mogą się jedynie obawiać

Pozostało 99% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska