Jest 56. dzień chylącego się ku upadkowi powstania, Mokotów. Po nieudanej próbie przebicia się przez stanowiska niemieckie kompania porucznika „Zadry" wchodzi do kanału, by przedostać się do Śródmieścia. Niebawem oddział zostaje rozbity na trzy mniejsze grupki ludzi błąkających się po omacku w cuchnących czeluściach. Nad bohaterami ciąży tragiczne fatum: muszą zginąć na skutek okoliczności zewnętrznych. A jeśli mimo to zdołają uratować życie – znów je poświęcą z wewnętrznego nakazu. Ostatecznie z ponad 40 powstańców nie ocaleje nikt. Informują o tym słowa narratora już w prologu: „Oto ostatnie godziny życia tych ludzi. Patrzcie uważnie". Reżyser od początku budował atmosferę sytuacji osaczenia i zarazem zagrożenia życia. Stworzyło to wrażenie postępującego zamykania w pułapce.
Przeciw taniemu patosowi
Osiem miesięcy po premierze „Kanału" na ekran weszła „Eroica" opatrzona podtytułem „Symfonia bohaterska w dwóch częściach". Burza rozpętana wokół filmu Wajdy, oskarżenia o deprecjonowanie wartości bohaterskiego czynu wraz upływem czasu zostały zapomniane. Film Munka, zwłaszcza jego część pierwsza „Scherzo alla Polacca", także ściągnął na siebie krytykę, stając się kolejną inspiracją do dyskusji na temat naszego narodowego charakteru. Ale wbrew powtarzanym przez lata komunałom, Munk nie występował przeciwko postawie heroicznej. Był tylko niezwykle wyczulony na fałsz i tani patos, które niewiele miały wspólnego z prawdziwym bohaterstwem. Stawiński w swojej noweli „Węgrzy" opowiada historię outsidera – cywila, warszawskiego cwaniaka, który nie ma zamiaru ginąć dla ojczyzny. Dzidziuś Górkiewicz chce przetrwać, a po wstańcy mają mu w tym tylko pomóc i dlatego to on pomaga im. W filmie obraz heroicznych czynów i walczącego miasta, ludności cywilnej zyskuje niezwykły kontrapunkt. Munk uzyskuje efekt groteski, łącząc sceny przerażające i śmieszne (jak choćby wtedy, gdy skacowany bohater, mocząc w sadzawce nogi, wypija ostatnie krople wina z butelki, po czym rzuca ją do tyłu w stronę niewidzianego przez siebie niemieckiego czołgu). Komizm „Scherza" związany jest nierozłącznie z rolą Edwarda Dziewońskiego. Kreując postać Dzidziusia, połączył w tej postaci cechy negatywne: cwaniactwo i tchórzostwo, z plebejską żywotnością i rozsądkiem. Zdołał uwiarygodnić jego metamorfozę aż do ostatniego, dramatycznego gestu powrotu do ginącego miasta.
„Eroica" i „Kanał" to dwa kamienie milowe w historii kina powstańczego i polskiego jednocześnie. Obrazy przełomowe, legendarne, które przez kolejne dziesięciolecia będą dla twórców znad Wisły punktem odniesienia zarówno w kontekście filmowym, jak i ideowym. Dlatego artystom, którzy mierzyli się z tematem zrywu z sierpnia 1944, było później bardzo trudno, bo zawsze ich dzieła zestawiano z dokonaniami Wajdy i Munka. Z tego właśnie powodu nie pamiętamy dziś już o pochodzących z tej samej epoki obrazach w rodzaju „Kamiennego nieba" (reż. Ewa i Czesław Petelscy, 1959). Film, który pokazuje losy cywilnych mieszkańców Warszawy podczas powstania, był adaptacją powieści Jerzego Krzysztonia i proponował ciekawą perspektywę. Jest to opowieść o tym, jak w wyniku bombardowania i ostrzału pięć osób zostaje przysypanych w piwnicy dużej kamienicy. W obliczu śmierci ludzie skazani na siebie zupełnym przypadkiem (dozorczyni, drobny złodziejaszek, dziewczyna, matka z córeczką, stary profesor) przechodzą próbę charakterów.
Bestseller na ekranie
W zapomnienie poszła też telewizyjna adaptacja sławnej przed laty powieści Romana Bratnego „Kolumbowie. Rocznik 20" (1957), książki, która była wielkim bestsellerem oraz szkolną lekturą, mimo że pokazywała zakłamany obraz Warszawy czasów okupacji (wbrew faktom poważną rolę w konspiracji odgrywa komunistyczna Armia Ludowa). Pięcioodcinkowy serial w reżyserii Janusza Morgensterna opowiada nie tylko o powstaniu, ale akcja dwóch ostatnich odcinków („Oto dziś...", „Śmierć po raz drugi") rozgrywa się w czasie walk. Bohaterowie uczestniczą wtedy w heroicznej obronie Starego Miasta. Ten sam twórca osiem lat później zrealizował „Godzinę W", telewizyjny film będący zapisem przełomowego dla dziejów stolicy dnia – 1 sierpnia 1944 r.
Potem z tematem powstańczym było w naszym kinie znacznie gorzej. Częściej realizowano filmy przedstawiające późniejsze losy jego uczestników niż obrazy o samym wydarzeniu. Bohaterów, którzy mieli za sobą udział w walkach, znajdziemy w kilkunastu filmach. Od „Popiołu i diamentu" (Andrzej Wajda, 1958), „Nikt nie woła" (Kazimierz Kutz, 1960), „Powrotu" (Jerzy Passendorfer, 1960), „Pogoni za Adamem" (Jerzy Zarzycki, 1970), „..droga daleka przed nami..." (Władysław Ślesicki, 1979), „Pierścionka z orłem w koronie" (Andrzej Wajda, 1993) po „Warszawę" (Dariusz Gajewski, 2003) z błąkającym się bezradnie po mieście starym powstańcem z biało-czerwoną opaską na ramieniu, który pamięta wszystko z wyjątkiem własnego adresu. Swoich filmowych portretów doczekali się też poeci powstania. Krzysztof Kamil Baczyński nawet dwóch. Pierwszy był zrealizowany dla telewizji „Dzień czwarty" (reż. Ludmiła Niedbalska, 1984), gdzie znajdziemy paradokumentalny obraz pierwszych dni walk. Reżyserka – która sama uczestniczyła w powstaniu – doskonale wtopiła w tkankę narracji materiały archiwalne. Z kolei w późniejszym o niemal 30 lat „Baczyńskim" (2013) Kordian Piwowarski postawił na poezję i metaforę. Skupił się na rozważaniach o bezsensie wojny i sztuce, która jest ponadczasowa i nieśmiertelna. Całość spina współczesna klamra – slam zorganizowany w 90. rocznicę urodzin poety. Obecnym na nim artystom zadano pytanie: co byś zrobił na miejscu Baczyńskiego, który w 1942 roku poszedł do partyzantki, a potem do powstania, chociaż nie było w nim – jak mówi dawny kolega z konspiracji – nic z żołnierza? Baczyński pojawia się też u Antoniego Krauzego w filmie „Do potomnego" (2004) przedstawiającym tragiczne losy młodych poetów czasów okupacji, m.in. Tadeusza Gajcego i Zdzisława Leona Stroińskiego (obaj zginęli w 16. dniu powstania w wysadzonej reducie na ul. Przejazd).
Jeśli chodzi o obrazy nawiązujące do powstania, ale opowiadające o czymś innym, to trudno nie wspomnieć o nagrodzonym canneńską Złotą Palmą i Oscarami „Pianiście" (reż. Roman Polański, 2002), w którym sierpniowe walki ukazane są z punktu widzenia ukrywającego się od czasów powstania w getcie Władysława Szpilmana. W annałach kina sowieckiego zapisało się z kolei kuriozum propagandowe, czyli sekwencja w „Żołnierzach wolności" (reż. Jurij Ozierow, 1977) oskarżająca dowództwo powstania o szafowanie ludzkim życiem i niechęć do współdziałania z Armią Czerwoną. Na jedynego sprawiedliwego wykreowano tu dowódcę warszawskiego okręgu Armii Ludowej, płk. Bolesława Kowalskiego (zagrał go Tadeusz Łomnicki).