Producenci filmowi nie mogą spać spokojnie nawet, gdy dostaną dotację na swoje dzieło, a widownia już zapomni o tym, czy się jej obraz podobał czy nie. Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF) potrafi wyciągnąć rękę po pieniądze, które wcześniej przyznano i wypłacono na daną produkcję. W takiej sytuacji znaleźli się producenci filmu „Pokłosie". Instytut nie wypłacił im 10 proc. dotacji i zażądał zwrotu pozostałej kwoty.
Kto daje i odbiera
Sprawa zwrotu pieniędzy jeszcze nie martwi producenta. Nie wiadomo, czy PISF podjął jakieś kroki prawne w tym zakresie. Sam jednak postanowił walczyć o wypłatę 350 tys. zł, czyli 10 proc. przyznanej dotacji.
Emisja filmu wzbudziła duże kontrowersje, ale decyzja o przyznaniu dotacji zapada znacznie wcześniej. PISF zapoznał się ze scenariuszem i uznał, że produkcja jest na tyle cenna, by dać na nią pieniądze. Zgodnie z ustawą o kinematografii przed podpisaniem umowy o dotację PISF ocenia walory artystyczne i etyczne produkcji czy znaczenie dla kultury narodowej. Kryterium jest też wzbogacenie europejskiej różnorodności kulturalnej czy przewidywane skutki planowanego przedsięwzięcia.
– Polski Instytut Sztuki Filmowej nie daje pieniędzy w ciemno – podkreśla adwokat Marcin Radwan-Röhrenschef, pełnomocnik Apple Film Production, która wyprodukowała ten film. Wskazuje, że instytut doskonale wiedział, na jaką produkcję pójdą pieniądze. A na etapie powstawania filmu nie zgłaszano uwag.
Instytut bardzo rzadko odstępuje od podpisanych umów związanych z przyznanymi dotacjami. W 2013 r. „Pokłosie" było jak na razie jedynym takim przypadkiem i – jak się okazuje – drugim w ogóle. A co było powodem tej decyzji?