Nie tracę kontaktu z rozumem

Uważam, że nie należy się szczerzyć do życia, bo może dać nam w zęby, natomiast trzeba je traktować z pobłażliwym uśmiechem. Zwariowałbym, gdybym musiał za dużo udawać - z Arturem Andrusem rozmawia Małgorzata Piwowar

Publikacja: 21.02.2008 05:08

Nie tracę kontaktu z rozumem

Foto: Forum

Widzowie znają go jako uczestnika rozmów w „Szkle kontaktowym” w TVN 24, radiosłuchacze jako prowadzącego audycje w Trójce, a miłośnicy kabaretu jako gospodarza spotkań w warszawskiej Piwnicy pod Harendą, łódzkiej Przechowalni i w krakowskiej Piwnicy pod Baranami.

Artur Andrus (ur. w 1971 roku w Lesku) jest absolwentem dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Jeszcze jako student współpracował z Radiem Rzeszów i Rozgłośnią Harcerską. Potem związał się z radiową Trójką, w której prowadził m.in. „Powtórkę z rozrywki”. Często występuje w roli konferansjera przeglądów kabaretowych, m.in. na Lidzbarskich Biesiadach Humoru i Satyry w Lidzbarku Warmińskim, w Łódzkiej Piwnicy Artystycznej Przechowalnia – razem z Andrzejem Poniedzielskim i Elżbietą Adamiak. Pisze teksty piosenek także dla innych artystów kabaretowych, m.in. dla Małgorzaty Zwierzchowskiej i Olka Grotowskiego („Wiesiek idzie”, „Jarocin”, „Beczka piwa”) oraz dla Grupy MoCarta („Paskudny wio...”). Jego nagrania można usłyszeć m.in. na dwupłytowym albumie „Przechowalnia”, a także na solowej płycie „Łódzka”. Prowadzi też w TV Puls teleturniej „Tylko ty”. W 2004 r. ukazała się książka z jego wierszami i piosenkami „Popisuchy”.

Rz: Skąd się pan wziął w „Szkle kontaktowym”?

Artur Andrus:

Zostałem przekupiony przez Grzegorza Miecugowa. Ale stawka nie była wysoka — zaprosił mnie na obiad. Niespecjalnie wyobrażałem sobie ten program, ale zgodziłem się w ciemno z uwagi na autorów. Domyślam się, że Grzesiek postawił też na mnie jako na właściciela notesu z numerami telefonów, które mogą się przydać przy poszukiwaniu innych gadaczy. To był przecież pomysł radia w telewizji i naturalne było to, że oni najpierw zwrócą się do kolegów, których kojarzą z radiem. Potrzebowali ludzi umiejących w sposób niezobowiązujący rozmawiać na jakieś tematy. A na jakie, to nigdy nie wiadomo.

Ciągle bawi pana udział w tym programie?

Była chwila, w której zacząłem się zastanawiać, czy ludzie nie zaczną za bardzo utożsamiać mnie z polityką, bo nagle dziennikarze prosili mnie o komentarze polityczne. A ja na polityce nie znam się. Na kabaretowej scenie też bardzo mało się nią zajmuję. Zresztą znacznie bardziej interesują mnie zabawne zjawiska w polityce niż konkretne postacie.Był też taki moment, kiedy „Szkło kontaktowe” zaczęto za poważnie traktować. Jedni uważali, że mamy taką siłę, że możemy obalić rząd, drudzy, że nie jesteśmy obiektywni, a jeszcze inni, że za mało komuś dokładamy. A to w ogóle nigdy nie wpadło mi do głowy. Nasze rozmowy są po prostu jak spuszczenie powietrza z całego dnia. Przychodzę, siadam w fotelu i rozmawiam z Miecugowem albo Tomaszem Sianeckim, tak jakbym rozmawiał, gdyby nie było kamer. Tylko używalibyśmy pewnie trochę wulgarniejszych słów, jak to faceci. Ale marzą mi się takie czasy, kiedy usiądziemy, włączą się kamery i powiemy: „Teraz nadamy państwu kilkanaście teledysków, bo nic się nie dzieje — nikt o nikim nie powiedział niczego złośliwego, gospodarka kwitnie, ludzie świetnie zarabiają, a politycy są eleganccy”.

Nadal jednak największą frajdę sprawia mi występowanie na imprezach kabaretowych albo z własnymi recitalami.

Dlaczego?

Bo to natychmiastowy sprawdzian. Czuje się adrenalinę i dreszczyk emocji. Tu nie ma udawania — ludzie albo się śmieją, albo nie. Albo wprowadza się ich w dobry nastrój, albo siedzą ponurzy i czekają, kiedy przestanie się ględzić.

Lubi pan ludzi rozbawiać?

Tak, bo uważam, że osacza nas tyle ponurych wydarzeń, kłopotów, że trzeba próbować o nich czasem zapomnieć. Ale nie ma to żadnego związku z poczuciem jakiejkolwiek misji. Po prostu dobrze zapamiętałem ważną wskazówkę Edwarda Dziewońskiego, który swoim kabaretowym wychowankom powtarzał, że jedynym życiem mającym sens jest — życie towarzyskie, a jedyna wspólnota mająca znaczenie to wspólnota poczucia humoru. Mimo że tych słów nie kierował bezpośrednio do mnie, trochę sobie te wytyczne przyswoiłem i staram się realizować na co dzień.

W radiu też się to udaje?

Pewnie, choć to dziś dla mnie miejsce odpoczynku, uciekam do niego jak do sanatorium. Wiem, że dla tych, którzy nigdy nie byli w studiu radiowym, stwierdzenie, że tam jest spokojnie, zakrawa na kpinę. Ale tak właśnie jest. Siedzę przed mikrofonem i jest tak, jakbym rozmawiał z jedną osobą. Komfortowo, po prostu. Mam nadzieję, że nie przeczyta tego mój dyrektor, bo może mi pensję zmniejszyć, skoro przychodzę do pracy jak do sanatorium.

Czyli praca to dla pana same przyjemności...

Tak właśnie jest. Choć od czasu do czasu zdarzy się jakiś mały kopniaczek, jakaś szpileczka. To też się przydaje, bo pozwala na stały kontakt z rozumem i rzeczywistością. Nie jestem hiperoptymistą skaczącym po chodnikach z radości i wykrzykującym, że życie jest piękne. Jak większość mam momenty lepsze i gorsze. A to, co robię, jest po to, żeby był jeden dobry moment więcej. Dla mnie i dla moich słuchaczy czy widzów.

Czyli jest pan altruistą.

Nie do końca. Przecież za to, co robię, też mi płacą. Ale tak naprawdę moją siłą napędową zawsze była chęć poznania ciekawych ludzi, z którymi inaczej nie mógłbym się zetknąć ani porozmawiać. Takie spotkania zostają na całe życie. Jak choćby z Wojciechem Młynarskim, Stefanią Grodzieńską czy Marią Czubaszek. Jestem szczęściarzem, że ich znam. Żałuję, że nie udało mi się porozmawiać z Jeremim Przyborą, mimo że widywałem go na korytarzu radiowej Trójki, kłaniałem się nisko i mówiłem „dzień dobry”. Tak samo z Agnieszką Osiecką. Szkoda, że kilka razy nie odważyłem się, żeby podejść i o coś zapytać. Tak naprawdę krępowałem się, że spytam o coś głupiego, że się skompromituję. Wtedy nie wiedziałem, że tacy ludzie jak oni mają dużo cierpliwości do głupich pytań i czasem lepiej im zadać nawet głupie pytanie, niż żałować, że się go nie zadało.

Chciałbym też poznać Woody’ego Allena. Z tym że nie byłaby to sama frajda, bo po angielsku umiem tylko: „I just called to say I love you” i „everybody love somebody sometimes”.

Skąd tyle atencji dla starszych?

Zawsze starałem się ich posłuchać, bo zazwyczaj mają coś ciekawego do powiedzenia. Dzięki nim zauważyłem, że o życiu wiem jeszcze mało.Znajomość ze Stefanią Grodzieńską nauczyła mnie, że pojęcie wieku jest względne. Starszemu czasem trudniej się poruszać, bywa, że gorzej słyszy. Ale to nie ma żadnego znaczenia w kontaktach międzyludzkich. Tak jak te 60 lat, które dzielą narodziny Stefanii Grodzieńskiej od moich.

Wygląda na to, że jest pan jednak człowiekiem nie tylko sentymentalnym, ale i potrafiącym konsekwentnie dążyć do celu.

Konsekwencji mi brak, ale na każdym etapie pracy zawodowej spotykałem dotąd ludzi, którzy mi coś podpowiadali, pokazywali, ułatwiali. Ciągnęli do góry po prostu. Bezinteresownie. Na przykład Andrzej Zakrzewski, którego spotkałem w radiu. Przyjął mnie do Trójki na chwiejnej podstawie — spotkaliśmy się na jakimś festiwalu i powiedziałem mu, że pracuję w Rozgłośni Harcerskiej. Ucieszył się: „O, ja też dawno temu tam pracowałem”. I dał szansę. A Trójka otworzyła mi kolejne drzwi.

A teraz cierpi pan na nadmiar zajęć — radio, estrada, prowadzenie koncertów, „Szkło kontaktowe” i jeszcze teleturniej w telewizji. Nie za wiele srok trzymanych naraz za ogon?

Powoli dorastam, żeby kilka wypuścić, niech sobie latają. Ciągle czegoś próbuję, sprawdzam, czy dam radę. Najnowszym doświadczeniem jest prowadzenie teleturnieju. Przyjąłem tę propozycję po zapoznaniu się z amerykańską wersją, w której dostrzegłem możliwość dobrej zabawy z uczestnikami. No i mogłem spełnić dobry uczynek — pomóc im się rozluźnić, bo siadając pierwszy raz przed kamerami, bywają przerażeni. A co do nadmiaru zajęć, rzeczywiście trzeba to będzie wkrótce poukładać, może z czegoś zrezygnować.

A swój debiut telewizyjny pan pamięta?

O tak, ale nie ma się czym chwalić. Byłem studentem dziennikarstwa i przyszedłem w roli zadającego pytania do programu „100 pytań do... ”. Gościem był Wiesław Chrzanowski. Bardzo solidnie się przygotowałem i tak chciałem to pokazać, że zadałem pytanie, po którym usłyszałem ciszę i zobaczyłem wyraz zdziwienia na twarzy prof. Chrzanowskiego. Powiedział wprost, że nie rozumie. Kiedy wróciłem do domu i je sobie przypomniałem, stwierdziłem, że właściwie to ja też swojego pytania nie rozumiem.

To jaki ma pan zawód?

Wyuczony: dziennikarz. A wykonywany? Kiedyś w Internecie zobaczyłem swoją biograficzną notkę, w której wszystko się pomieszało, wkradły się do niej fragmenty reklam. Było mniej więcej napisane tak: „Artur Andrus, polski dziennikarz, reklama, poeta, kuferki na biżuterię, autor tekstów piosenek, gospodarz spotkań warszawskiej Piwnicy pod Harendą, meble kute, konferansjer imprez kabaretowych, bombki choinkowe, promotor wielu młodych kabaretów, felgi”. I rzeczywiście coś w tym jest.

Prywatnie jest pan człowiekiem wesołym?

Pogodnym. Uważam, że nie należy się szczerzyć do życia, bo może dać nam w zęby, natomiast trzeba je traktować z pobłażliwym uśmiechem. Zwariowałbym, gdybym musiał za dużo udawać. Nie potrafię tego, bo nie jestem aktorem. Kiedyś z Andrzejem Poniedzielskim graliśmy przez chwilę w serialu. Mieliśmy mówić swoim tekstem, grając telewizyjnych portierów. Pamiętam, że reżyser dał nam do zagrania jedną scenkę. Mieliśmy odprowadzić wzrokiem człowieka wchodzącego po schodach. Nie podejrzewam, żeby któryś aktor miał sześć dubli odprowadzania wzrokiem, tak jak nam się to przydarzyło. Tak niewiarygodnie to wyglądało. Gdy skończyliśmy, Poniedzielski szepnął mi do ucha: „Teraz możesz do mnie mówić: de Niro”.

Artur Andrus w tym tygodniu w „Szkle kontaktowym” (TVN 24, piątek, poniedziałek – czwartek, godz. 22.00) i w teleturnieju „Tylko ty” (Puls, piątek, poniedziałek – czwartek, godz. 19.00 i 22.35)

Widzowie znają go jako uczestnika rozmów w „Szkle kontaktowym” w TVN 24, radiosłuchacze jako prowadzącego audycje w Trójce, a miłośnicy kabaretu jako gospodarza spotkań w warszawskiej Piwnicy pod Harendą, łódzkiej Przechowalni i w krakowskiej Piwnicy pod Baranami.

Artur Andrus (ur. w 1971 roku w Lesku) jest absolwentem dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Jeszcze jako student współpracował z Radiem Rzeszów i Rozgłośnią Harcerską. Potem związał się z radiową Trójką, w której prowadził m.in. „Powtórkę z rozrywki”. Często występuje w roli konferansjera przeglądów kabaretowych, m.in. na Lidzbarskich Biesiadach Humoru i Satyry w Lidzbarku Warmińskim, w Łódzkiej Piwnicy Artystycznej Przechowalnia – razem z Andrzejem Poniedzielskim i Elżbietą Adamiak. Pisze teksty piosenek także dla innych artystów kabaretowych, m.in. dla Małgorzaty Zwierzchowskiej i Olka Grotowskiego („Wiesiek idzie”, „Jarocin”, „Beczka piwa”) oraz dla Grupy MoCarta („Paskudny wio...”). Jego nagrania można usłyszeć m.in. na dwupłytowym albumie „Przechowalnia”, a także na solowej płycie „Łódzka”. Prowadzi też w TV Puls teleturniej „Tylko ty”. W 2004 r. ukazała się książka z jego wierszami i piosenkami „Popisuchy”.

Pozostało 89% artykułu
Telewizja
Międzynarodowe jury oceni polskie seriale w pierwszym takim konkursie!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu