Grad młotków leci w kierunku telewizora na drewnianym palu. Właściciel młotka, który trafi najbliżej środka ekranu, zdobywa puchar. W tym roku w konkurencji pal-sekam wygrali Piotr Romanowski z Godek i Maciej Walkowski z Nowego Kawkowa. Już przy pierwszym rzucie z odległości 10 metrów trafili w sam środek telewizora. Krzysztof Chmiel z Olsztyna był natomiast bezkonkurencyjny w rzucie terenowym. Zanim rozbił czerwony telewizor, musiał przebiec półtora kilometra. Chmiel o zawodach rozegranych w lutym w gminie Jonkowo pod Olsztynem jak inni dowiedział się pocztą pantoflową. A to już 18. Mistrzostwa Świata w Rzucie Młotkiem do Telewizora, wymyślone i zorganizowane przez Jarosława Gułę, dyrektora Centralnego Domu Qultury w Warszawie przy ul. Burakowskiej, który przed laty kupił dom i łąkę w Jonkowie.
– Co roku przyjeżdża kilkudziesięciu zawodników, a drugie tyle stanowią sympatycy imprezy. Telewizory, służące za tarczę, zbieramy na śmietnikach. To czysta zabawa – twierdzi 43-letni Guła. – Każdy rzuca młotkiem do telewizora, „we własnej intencji”.
W tym roku Piotr Romanowski, odbierając puchar, odczytał nam wcześniej napisaną odezwę, z której wynika, że jego udział w zabawie jest wyrazem sprzeciwu i buntu przeciwko telewizji. Ale to jego motywacja. – Ja telewizor mam i oglądam. Akceptuję go i nie zgadzam się na niego. To swoista schizofrenia. Oglądanie dawkuję sobie – mówi Guła. Jego 15-letni wysłużony telewizor też skończył „na palu”. Nowy to – jak mówi – najtańszy z największych, zwykły telewizor z kineskopem.
Choć w PRL telewizja była przede wszystkim narzędziem propagandy, każdy odbiornik chciał mieć, tyle że mało kogo było na niego stać. – Kiedy w 1960 roku mój ojciec kupił belwedera, nikt jeszcze w naszej kamienicy nie miał telewizora. Na oglądanie jedynego wówczas popołudniowego trzygodzinnego programu sąsiedzi przychodzili do nas. Dorośli zajmowali krzesła, a dzieciaki miejsce pod stołem i wszyscy razem gapiliśmy się w malutki trzynastocalowy ekran – wspomina Michał Smolorz, publicysta i producent telewizyjny ze Śląska. – W tamtych czasach na podwórkach większość dzieciaków bawiła się w Zorro i znaczyła mury domów literą „Z”. Jak w serialu, który oglądały – wspomina Smolorz.
Obyczaj wspólnego oglądania telewizji przyjął się też w nowohuckich blokach. Reporter Stanisław Makarewicz, syn Henryka, fotografa i operatora Polskiej Kroniki Filmowej, który dokumentował budowę nowego miasta, mówi: – Ja też chodziłem do sąsiadki z krzesełkiem na telewizję. Tak jak u innych, także u mojej sąsiadki to małe pudełko, w które się wpatrywałem, stało na naczelnym miejscu mieszkania.