Nie oglądam telewizji prawie wcale, odkąd urodziła się moja córka. Kiedyś lubiłam cykle filmowe, zwłaszcza „Kocham kino”. Nadrabiałam zaległości w oglądaniu kinowych premier sprzed lat. Teraz nawet obejrzenie filmu z płyty DVD graniczy z cudem, ponieważ mam na to czas tylko wieczorem po pracy. A kiedy usiądę i włączę, budzi się moje dziecko i, jak to dziecko, czegoś chce. Wciskamy z mężem „pauzę”, lecę do niej, realizuję jej potrzeby i wracam. W ten sposób film „Babel” z Cate Blanchett obejrzeliśmy chyba w 11 odcinkach, bo mała akurat ząbkowała. W przypadku emisji filmu w telewizji nie można, jak wiadomo, wcisnąć „pauzy”, więc nawet się nie wygłupiam. Kiedyś oglądaliśmy na Jedynce Teatr Telewizji, dziecko zakwiliło, więc biegnąc rzuciłam do Jarka „Zatrzymaj!”. Nie umiał.
Pozostałe programy telewizyjne — te, które można oglądać wyrywkowo, raczej nie są w moim guście i mało mnie interesują. Reasumując — zanim moje dziecko nie zacznie spokojnie przesypiać całych nocy, raczej do oglądania telewizji nie będę mogła wrócić. Nie odczuwam dyskomfortu z tego powodu. Tym, co od czasu do czasu udaje mi się obejrzeć w całości, są „Fakty” (TVN, codziennie, godz. 19.00) oraz „Wiadomości” (TVP 1, codziennie, godz. 19.30). Oglądamy je z mężem, mnie być może wystarczyłby jeden program informacyjny dziennie, ale on lubi sprawdzać, która stacja danego dnia „coś ściemnia”. „Patrz — mówi — ci ani słowa o tym, a tamci ani słowa o tamtym”. Oboje traktujemy to bardziej jako rozrywkę niż codzienny intelektualny obowiązek. Lubię także mecze piłkarskie, ale tylko te, od których nic nie zależy dla polskiej reprezentacji, czyli Ligę Mistrzów. Za bardzo się denerwuję na meczach kadry. Wiem, że zbliża się Euro 2008. Oczywiście będę próbowała je oglądać, ale ile stracę nerwów, wolę nie myśleć.