Znakomitej i podziwianej poetki, autorki piosenek, które od dziesiątków lat towarzyszą naszej codzienności oraz charyzmatycznej pieśniarki, aktorki, reżyserki. Artystek, które żyły w przyjaźni i wzajemnej fascynacji.
– Od dawna wiedziałam, że istnieje na świecie takie stworzenie zielonookie jak Magda Umer. Rodzaj elfa, w którego seledynowych oczach przeglądają się łąki, niebo i cała przyroda – powiedziała mi przed laty Agnieszka Osiecka. – Szepcząc swym ekspresjonistycznym szeptem i świdrując seledynowym spojrzeniem Magda potrafi wywołać u publiczności – zarówno tej młodej, rozwichrzonej, jak i całkiem dorosłej – skupienie graniczące niemal z hipnozą. Minęło sporo czasu, zanim poznałam Magdę osobiście.
Pierwsze ich spotkanie odbyło się w połowie lat 70., kiedy Magda Umer była już znaną piosenkarką.
– Umówiłyśmy się w kawiarence hotelu Bristol – mówiła Osiecka. – Myślałam, że jak wiele dziewczyn śpiewających chciała u mnie zamówić tekst piosenki, ona jednak chciała mnie bliżej poznać i porozmawiać. Było to takie zadzierzgnięcie przyjaźni. Wyczułam, że jest na zakręcie, bardziej zawodowym niż osobistym, i pragnie przy kimś, do kogo ma zaufanie, głośno pomyśleć. Poradzić się, czy powinna zostać piosenkarką, czy wrócić do polonistyki. Umawiałyśmy się potem wielokrotnie na spacery w Łazienkach. W czasie jednego z nich uświadomiłyśmy sobie, że obie urodziłyśmy się 9 października. Postanowiłyśmy więc razem urządzać urodziny; niestety, ten zwyczaj nie trwał długo. Dopiero po paru latach serdecznej przyjaźni zaczęłam pisać dla Magdy. I nie było to łatwe. Kiedyś dałam jej piękną piosenkę zaczynającą się od słów: „Zawieszony na powietrzu nić błękitną pająk przędzie”. Magda jednak odrzuciła ją z miejsca i powiedziała, że nie będzie śpiewać niczego o owadach, a przede wszystkim nie znosi pająków. Człowiek, wkradając się do repertuaru Magdy, konkuruje z Szymborską, Poświatowską, Jasnorzewską-Pawlikowską, Kubiakiem, Leśmianem, Przyborą. To wysokie progi, bo Magda w doborze piosenek jest bardzo wybredna. Długo się wkradałam do jej repertuaru i w końcu się udało. A te parę moich piosenek: „Oczy tej małej”, „Upij się ze mną chińską wódką”, „Szpetni 40-letni” czy „Miasteczko Bełz”, to w jej wykonaniu prawdziwe perły.
– Z Agnieszką było zupełnie inaczej niż np. z Jeremim Przyborą – mówi Magda Umer. – Nigdy nie traktowałam jej jak swego mistrza. Agnieszka była nadzwyczajnie ciekawym człowiekiem, a potem dopiero piękną dziewczyną. Bo nigdy – kobietą. Na początku czułam się jej młodszą koleżanką, równo o 13 lat. A po latach dużo starszą siostrą, bo miałam wrażenie, że ja staję się coraz bardziej dojrzałą osobą, a ona przeciwnie. W ogóle pojęcie dojrzałości do niej nie pasowało. Nie chciała wydorośleć. Była inteligentna, młoda, wrażliwa, miała nadzwyczajny zmysł obserwacji i wielki talent, który dostała od Pana Boga, pozostała jednak do końca „nieodpowiedzialnym młodzieńcem” i dlatego z wieloma sprawami, zwłaszcza pod koniec życia, w ogóle nie umiała sobie poradzić. I chyba nikt nie był w stanie jej pomóc, choć wielu bliskich próbowało.