Dilawar, młody afgański taksówkarz, był spokojnym, dobrym człowiekiem – tak wspominają go krewni.
1 grudnia 2002 roku do jego auta wsiadło trzech pasażerów. Nigdy nie wrócił do domu. Jak później ustalono, 5 grudnia trafił do amerykańskiego obozu w Bagram jako więzień numer 421. Trafiali tam wszyscy podejrzani o terroryzm – nawet gdy nie udowodniono im winy. 10 grudnia Dilawar już nie żył. Wstępne śledztwo ujawniło głębokie stłuczenia na całym ciele, ale wykluczono, by powstały na skutek torturowania więźnia. Zmarł, jak stwierdzono w oficjalnym komunikacie, z przyczyn naturalnych.
– Wojsko chciało mieć tę sprawę jak najszybciej za sobą, zanim zostanie zauważona – sądzi sierżant z bazy wojskowej w Bagram.
Tymczasem kapitan Carolyn Wood, odpowiedzialna za przesłuchania, została doceniona i odznaczona Brązową Gwiazdą za męstwo. Dopiero Carlotta Gall, nowojorska dziennikarka przebywająca w Kabulu, rozpoczęła śledztwo na własną rękę. Widziała świadectwo zgonu Dilawara wystawione przez armię amerykańską, na którym patolog zakreślił rubrykę „zabójstwo”. Okazało się, że więzień był przymuszany do stania z podniesionymi rękami i dostał zapalenia tkanek nóg uszkodzonych wskutek bicia. Przypinano go kajdankami do metalowej kraty celi, był kopany po nogach tak, że nawet gdyby przeżył, musiałby mieć amputowane obie kończyny. Repertuar stosowanych w Bagram tortur był jednak znacznie szerszy. Więźniów ogłuszano głośną muzyką, szczuto psami i wybierano najgroźniejszych przesłuchujących, by stworzyć atmosferę zastraszenia. Żeby osłabić opór osadzonych, pozbawiano ich snu i trzymano w klatkach. Numery namalowano markerami na plecach i klatce piersiowej.
O tych praktykach świat dowiedział się dopiero wtedy, gdy światło dzienne ujrzały zdjęcia z Abu Ghraib, na których uśmiechnięta strażniczka poniżała rozebranych irackich więźniów wojennych. – Zawsze trafi się kilka czarnych owiec – komentowali wojskowi notable. A Donald Rumsfeld, ówczesny sekretarz obrony USA, zapowiadał szybkie śledztwo i surowe kary dla biorących w tym udział. I owszem ukarano, ale tylko bezpośrednich sprawców, ich przełożeni okazali się nietykalni. Carolyn Wood zeznała pod przysięgą, że czuła presję zwierzchników na wydobywanie cennych informacji z jeńców za wszelką cenę. Stosowała więc niedozwolone środki przymusu. 35 procent Amerykanów uznało, że istnieją okoliczności, w których tortury są dopuszczalne.