15 lat temu studio Pixar zmieniło oblicze współczesnej animacji. Sukces kasowy „Toy Story” sprawił, że klasyczny rysunek stracił rację bytu. A reżyser filmu John Lasseter otrzymał specjalnego Oscara za rozwój technologii, która umożliwiła realizację fabuły wygenerowanej na komputerze.
Rewolucja techniczna pociągnęła za sobą mentalną. Schematyczne opowiastki o dobrych królewnach i przystojnych rycerzach już nie działały na publiczność, która wolała bajki pełne popkulturowych aluzji i przewrotnego humoru.
Tego wszystkiego dostarczyło widzom „Toy Story”, a szefowie studia Pixar stali się najważniejszymi graczami w Hollywood. Oglądając ten film dzisiaj, trudno nie dostrzec, że pod względem graficznym ciut się zestarzał. Ale jego siłą jest wspaniale napisana historia trudnej przyjaźni kowboja Chudego i megalomańskiego astronauty Buzza Astrala.
Zbliżają się urodziny chłopca o imieniu Andy, a jego ukochane zabawki jak co roku przeżywają niepokój. Czy wśród prezentów nie znajdzie się przypadkiem nowy gadżet, który sprawi, że reszta zabawek zostanie odrzucona w kąt?
Na zwiad rusza oddział żołnierzyków, który odkrywa, że w paczce znajduje się Buzz Astral – najnowocześniejszy model kosmonauty, przy którym świnka skarbonka, plastikowy pan Bulwa i reszta bohaterów, mogą się czuć jak bardzo ubodzy krewni. Jedynie szmaciany kowboj Chudy – dotychczasowy ulubieniec Andy'ego, zachowuje spokój. Jest przekonany, że Astral nie zagrozi jego pozycji.