Jej ojczyzną jest oczywiście Jamajka – w powszechnej świadomości rajski zakątek Karaibów, w którym ludzie żyją beztrosko, popalając od czasu do czasu trawkę. W rzeczywistości to kraj nękany przez biedę, bezrobocie i walki gangów.
Dokument „Made In Jamaica” Jerome’a Laperrousaza pokazuje społeczno-ekonomiczną sytuację wyspy, prezentując różne nurty reggae.
Jesteśmy w Kingston, stolicy wyspy – mieście kontrastów. Z jednej strony rzesze zadowolonych turystów, głównie ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, sączących drinki w hotelowych barach i restauracjach. Z drugiej – mieszkańcy gett, dla których jedyną nadzieją jest muzyka. Tylko ona pozwala im choć na chwilę oderwać się od codzienności. Daje nadzieję.
„Jesteśmy dumnymi ludźmi – mówi Elephant Man, gwiazdor wywodzącego się z reggae dancehallu. – Ale problemem jest brak pieniędzy”. Pełne pasji utwory są w istocie krzykiem ludzi z biednych jamajskich dzielnic. Dla niektórych to więcej niż muzyka. To religia.
Tak podchodzą do reggae rastafarianie – tworząc piosenki, nawołują do rozprawienia się z niesprawiedliwością i rasizmem. „Kiedyś byliśmy narodem niewolników, bo mieliśmy na sobie kajdany – mówi Bunny Wailer, który w 1963 roku założył wraz z Bobem Marleyem legendarną grupę The Wailers. – Dziś kajdany zastąpiła broń. Każdy, kto nosi u pasa pistolet, jest niewolnikiem”.