Już tydzień przed rozpoczęciem pierwszego konkursu dyrektor zawodów z dumą informował, że sprzedano ponad 90 procent biletów, że pozostałe na pewno „pójdą” i że spodziewa się on na trybunach około 20 tysięcy kibiców. Byłoby ich o kilka tysięcy więcej, gdyby nie prace budowlane związane z wyburzeniem pawilonu pod skocznią, które wymusiły zmniejszenie liczby miejsc na widowni. Tak czy owak, na frekwencję w Zakopanem nigdy nie można było narzekać, to zawsze było w międzynarodowym pucharowym cyklu miejsce pod tym względem przodujące, stwarzające skoczkom atmosferę, która dodawała im motywacji i skrzydeł. Uzbrojona w biało-czerwone czapki i flagi widownia życzyła sobie, żeby te skrzydła niosły najdalej naszych chłopaków, a szczególnie jednego, ale Adam Małysz patentu na wygrywanie na Wielkiej Krokwi nie miał. Wystarczy, że zwyciężał tu w Pucharze Świata czterokrotnie – w 2002 roku, dwa razy w 2005 i ponownie w 2007 roku. Rekord skoczni też do niego nie należy, lecz do Niemca Svena Hannawalda, który w tyczniu 2003 roku wylądował na 140. metrze.
Szansa na to, że Małysz wygra teraz zakopiańskie zawody po raz piąty, jest niewielka. Najlepszy polski skoczek kończył w tym sezonie wszystkie dotychczasowe konkursy poza podium, najczęściej w okolicach dziesiątego miejsca, ze znaczną stratą metrów i punktów do najlepszych – Szwajcara Simona Ammanna oraz Austriaków: Gregora Schlierenzauera, Andreasa Koflera, Wolfganga Loitzla albo Andreasa Koflera. To są dzisiaj mistrzowie skakania i główni kandydaci do medali w lutowych igrzyskach w Vancouver. Zakopane jest jednym z ostatnich przedolimpijskich sprawdzianów i jeśli tu ktoś nie błyśnie formą, to do igrzysk raczej tego błysku mu nie przybędzie.
Małysz nie traci nadziei, nadal wierzy, że Vancouver będzie dla niego szczęśliwe, a to znaczy, że wierzy w medal. Ma już dwa – srebrny i brązowy, zdobyte w 2002 roku w Salt Lake City. Marzy o sukcesie w Vancouver i odegraniu się za Turyn 2006. Wrócił do pracy z Hannu Lepistoe, który w oficjalnych wypowiedziach nadal podtrzymuje olimpijskie nadzieje samego zawodnika i jego rodaków-kibiców. Przed startami w Zakopanem fiński trener doglądał swego podopiecznego podczas treningów najpierw w Wiśle i Szczyrku, a potem na miejscu zawodów. Razem szukali sposobu na dłuższe skoki na Wielkiej Krokwi. Zobaczymy, czy znaleźli.