Modlę się o pracę

Żywot aktora w Polsce trwa kilka lat, a potem są tylko wspomnienia i... tantiemy – na żałosnym poziomie. Wiem, co w naszym zawodzie znaczy bezrobocie i głód - mówi Paweł Królikowski

Publikacja: 16.11.2007 13:31

Bardzo rzadko pokazuje się pan w teatrze, teraz tylko w „Goło i wesoło”. Dlaczego przyjął pan tę rolę?

Zapachniało kuszącą przygodą. Wydawało się, że możemy zrealizować dowcipne, lekko skandalizujące zdarzenie dające dobrą energię — i nam, i widzom. I to się sprawdziło. Dużo podróżujemy z tym spektaklem — pokazywaliśmy go nawet za oceanem. To też mi się bardzo podoba. Mam miłe poczucie misji komedianta, który ze swoją odrapaną walizką albo skórzanym kosztownym neseserem rusza w świat i niesie ludziom radość. Ale to, co prezentujemy widzom, jest na pograniczu teatru. Bo fanem teatru to ja nie jestem. Nie wytrzymuję w nim ani jako widz, ani jako aktor.

Ukończył pan szkołę teatralną i nie lubi teatru?

W teatrze pracuje się tygodniami nad rolą — czego nie cierpię. Nie lubię ani oglądać efektów tego procesu, ani mu się poddawać. Już kiedy zdawałem do szkoły teatralnej, wiedziałem, że nie chcę być tylko aktorem. Najważniejszy był dla mnie wtedy odpowiedni artystyczny klimat i myślałem, że znajdę go pewnie w Krakowie, albo może we Wrocławiu. Raczej nie w Warszawie, a na pewno nie w Łodzi. Może dlatego, że była za blisko domu, a zawód kojarzył mi się z wędrowaniem. Jeszcze w szkole teatralnej, będąc studentem IV roku, zagrałem kilka głównych ról filmowych, przez półtora roku po jej ukończeniu grałem w łódzkim teatrze duże role. Wydawało mi się, że zrobiłem już bardzo wiele. Ale kiedy przeniosłem się z żoną do Wrocławia, miasta, w którym studiowałem — nie było dla mnie miejsca pracy w żadnym teatrze. I wtedy wybawił mnie z opresji przypadkowo spotkany Janek Kolski, który zaproponował pracę w telewizji. Widocznie wiedział, że jestem wart coś więcej.

Tam realizował pan „Truskawkowe studio” dla młodych widzów, a potem cykl dokumentalny „To twoja droga”. To było lepsze niż aktorstwo?

Kiedy byłem młody i naiwny, dostarczało mi to mnóstwo satysfakcji. Mogłem próbować swoich sił jako scenarzysta, reżyser, autor piosenek. W „Truskawkowym studiu” wymyślałem różne scenki, które przemawiały nie tylko do dzieci, ale i dorosłych. W dodatku realizowaliśmy je przy wsparciu najnowocześniejszej wówczas w Polsce techniki telewizyjnej, którą szczyciło się wrocławskie studio. Czułem się jak Mozart dysponujący orkiestrą złożoną z samych świetnych muzyków. I tylko przyszło mi wymyślać nuty.

Nie przyjmuję ról mało płatnych i takich, które obrażają godność aktora

Łatwo panu szło?

Owszem, bo przepracowałem w telewizji aż 13 lat. Teraz z tamtego czasu miło wspominam tylko, spotkania z kilkoma ciekawymi ludźmi. Sama instytucja telewizji wydaje mi się mocno nieświeża i wymagająca jak najszybszej gruntownej reformy — mentalnej, moralnej i finansowej. Dziś rozumiem, że wtedy wiele rzeczy robiłem za przysłowiowe pięć groszy i że mało kto podjąłby się ich za wielokrotnie większe pieniądze.

A satysfakcja?

Owszem, miałem ją, kiedy kręciłem kolejne opowieści w dokumentalnym cyklu „To twoja droga” opowiadające o młodych, 16 — 18-letnich ludziach wchodzących w życie, stawiających pierwszy krok w chmurach. Bohaterami byli m.in. Dorota Masłowska, Otylia Jędrzejczak, ale i nikomu nieznany 18-letni Damian z okolic Włodawy, wychowujący młodszą siostrę. Albo Daniel, który był rękami i oczami swego bardzo chorego ojca, czy Karolina z okolic Jeleniej Góry, która świetnie jeździła na nartach i chciała zdawać na medycynę, by być później ratownikiem górskim. Piękne marzenia.

Skoro było tak pięknie, to dlaczego przestał pan pracować w telewizji?

Skończyły się sprzyjające warunki dla mojej pracy. Telewizyjni decydenci dostali obłędu na punkcie pieniędzy i oglądalności. Szefowie zaczęli mieć swoje prywatne pozaantenowe interesy, które realizowali, udając, że podejmują decyzje w imię wyższych racji. Nie byłem człowiekiem z układu i moje szanse na przebicie się zmalały do zera.

Trudno było po tych latach wrócić do aktorstwa?

Nie wróciłbym, nawet mi to do głowy nie przychodziło. Dalej stukałem do drzwi różnych innych telewizji, bo chciałem realizować swoje programy. Wtedy spotkałem Witka Adamka, który szukał aktora, trochę redaktora, albo redaktora, trochę aktora do swego filmowego projektu. Zagraliśmy w nim potem z Jackiem Borcuchem główne role. Nazywał się „Czwarta władza”.

To był dobry czas życia zawodowego?

Odpowiedź na to pytanie miałaby sens, gdybym był Johnem Gielgudem albo Gustawem Holoubkiem. A ja jestem Pawłem Królikowskim, który poznał smak nie tylko sukcesów, ale i porażek.

Czy to gorycz dotycząca finansowych niedoborów?

Teraz jej nie ma, ale jak pomyślę, co będzie za chwilę, jak przestaną mnie angażować — zaczynam się bać. Żywot aktora w Polsce trwa kilka lat, a potem są tylko wspomnienia i... tantiemy — na żałosnym poziomie. Wiem, co w naszym zawodzie znaczy bezrobocie i głód. W moim zawodzie nie ma nawet minimalnych socjalnych zabezpieczeń, a już zwłaszcza gdy nie jest się na teatralnym etacie. Przez dziesięciolecia w tym kraju artyści zapomnieli, że wykonują artystyczny zawód i nie potrafią się upominać o swoje prawa.

Jest pan rewolucjonistą?

Nie. Jestem po prostu facetem, który chce codziennie chodzić do roboty. Teraz, kiedy mam dużo pracy, wiem, że trzeba zbierać kasę, żeby mieć na chude dni. Jak ma się tak dużo dzieci jak ja, to jest czego i kogo się bać. Modlę się o pracę.

Nauczyłem się już nie przywiązywać do jednego zawodu, bo jak życie pokazuje, nie ma to sensu

Ma pan awaryjny plan B, skoro przewiduje schyłek świetności zawodowej?

Mam plan B, C... I pewnie jeszcze więcej. Nauczyłem się już nie przywiązywać do jednego zawodu, bo jak życie pokazuje, nie ma to sensu. Wiem, że potrafię coś napisać, poukładać filmowo-telewizyjnie, skomponować...

Zdarza się panu odmawiać propozycji?

Nie przyjmuję ról mało płatnych i takich, które obrażają godność aktora. Jak gra się negatywne postaci, bardzo trudno potem „wyjść z szuflady”, do której łatwo wrzucają widzowie, reżyserzy, agenci. Jak jesteś zły — to jesteś zły. I to potem waży na propozycjach.

Zawód aktora to bycie tylko rzemieślnikiem?

Przede wszystkim. Ostatnio pokazuje się na ekranach mnóstwo ludzi, którzy z aktorstwem nie mają nic wspólnego. Ładny, gładki wygląd to za mało, żeby uznać, że jest się aktorem. Od amatora do zawodowca daleka droga. Jest wiele szczebelków. O tym wszystkim lepiej mówiliby moi starsi doświadczeniem koledzy, którym dzisiaj nie daje się szansy zaistnieć. Nie jestem specjalnie zdolnym aktorem. W mojej ocenie mam dość wąskie emploi, ale wiem, że umiem zagrać dobrego Pawła Królikowskiego i Pawła Królikowskiego, którym powoduje pasja zemsty. To są już dwie różne postaci. A trzeba jeszcze dodać szeroką paletę możliwości wynikającą z kostiumu nakładanego przez czas i okoliczności.

Nad którą rolą ostatnio najbardziej się pan napracował?

Artystyczny pot z czoła płynął mi przy „PitBullu”, szczególnie w scenach przesłuchań, oraz w „Ranczu”, kiedy walczyłem o Kusego. Ale wiedziałem, że warto, bo Kusy dzielnie walczył o siebie i o miłość, zmagał się z własną słabością. Pamiętam też taki dzień w „Na dobre i na złe”, kiedy musiałem postawić do pionu doktora Burskiego i jego piękną żonę. Nie chciałem zagrać lekarza onkologa, który aksamitnym głosem bezbłędnie i płynnie wypowiada nazwy chorób i leków. Uważałem, że trzeba pokazać coś znacznie więcej — doświadczenie człowieka obcującego codziennie ze śmiercią i potrafiącego nieraz z nią wygrać.

Nad czym pan teraz pracuje?

Jestem w trakcie zdjęć do „PitBulla” i „Rancza”. Co będzie dalej — zobaczymy.

Czy tak intensywna praca nie wyjaławia?

Owszem. Bardzo mi się podobała wypowiedź Agnieszki Dygant, która kiedyś powiedziała, że aktor w serialu traci tajemnicę. Bo postaci, które tworzy, dopóty są interesujące, dopóki ich dobrze nie poznamy. A on sam też nie powinien pokazywać się zbyt często, by nie spowszednieć. A ze mną w tej chwili jest tak, że co włączyć telewizor — to jestem.

Ma pan na to jakąś receptę?

Mniej grać, dużo więcej zarabiać. Ale to sfera marzeń. Choć mam nadzieję, że po to są, żeby się spełniały.

Bardzo rzadko pokazuje się pan w teatrze, teraz tylko w „Goło i wesoło”. Dlaczego przyjął pan tę rolę?

Zapachniało kuszącą przygodą. Wydawało się, że możemy zrealizować dowcipne, lekko skandalizujące zdarzenie dające dobrą energię — i nam, i widzom. I to się sprawdziło. Dużo podróżujemy z tym spektaklem — pokazywaliśmy go nawet za oceanem. To też mi się bardzo podoba. Mam miłe poczucie misji komedianta, który ze swoją odrapaną walizką albo skórzanym kosztownym neseserem rusza w świat i niesie ludziom radość. Ale to, co prezentujemy widzom, jest na pograniczu teatru. Bo fanem teatru to ja nie jestem. Nie wytrzymuję w nim ani jako widz, ani jako aktor.

Pozostało 92% artykułu
Telewizja
Międzynarodowe jury oceni polskie seriale w pierwszym takim konkursie!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu