Dwight Filley Davis był synem najbogatszego człowieka w St. Louis i zdolnym studentem Harvardu, gdy w 1889 roku wpadł na pomysł, który przeniósł go w sportową nieśmiertelność. Po prostu wymyślił międzynarodowe drużynowe rozgrywki tenisowe, a konkretnie uznał, że warto rozgrywać cyklicznie męski mecz USA – Wielka Brytania.
Mógł nie przewidzieć, że po latach pomysł przekształci się w potężny system rozgrywek, w którym bierze udział ponad 120 krajów, że gra dla barw narodowych będzie wyzwalać w uczestnikach i oglądających emocje już niemal zapomniane w turniejach zawodowych.
Puchar Davisa to w rzeczywistości pękata waza wykonana z 217 uncji srebra. Pod wazą rosną warstwy podstawek, na których grawerowane są lata i nazwy kolejnych zwycięzców. Koledzy fundatora nie byli przekonani do estetycznej wartości naczynia i mówili na nie „mały garnek Dwighta”.W tegorocznych rozgrywkach o ten cenny garnek została czwórka, która w najbliższy weekend rozegra półfinały. Jedną parę tworzą Hiszpania i USA, mecz zaplanowano w Madrycie, nietrudno zgadnąć, że na kortach ziemnych w Plaza de Toros Las Ventas. Drugi mecz, także na ceglanej mączce, pod niebem Buenos Aires zagra Argentyna z Rosją.
Hiszpania awansowała do półfinałów po czteroletniej przerwie. W 2004 roku poszło jej tak dobrze, że w finale wygrała z USA. To było jej drugie zwycięstwo w rozgrywkach, pierwsze (nad Australią) przyszło w 2000 roku. Tenisiści hiszpańscy walczyli jeszcze trzy razy w finałach.
Skład znów mają mocny, w Madrycie zagrają Rafael Nadal, David Ferrer, Fernando Verdasco i Feliciano Lopez. Kapitanem jest Emilio Sanchez. Czy tej sile oprą się Andy Roddick (na zdjęciu), Sam Querrey (zastąpił kontuzjowanego Jamesa Blake’a) i bracia Bryanowie w deblu?