Przez lata twórczość Barei była pogardliwie określana mianem bareizmu, co miało oznaczać kwintesencję kiczu i tandety. Na zarzuty odpowiadał: „Martwią mnie słowa krytyki, ale gdybym posłuchał jej rad, to sądzę, że straciłbym widzów”. I przez całe życie zostałbym wierny komediom.
Najlepsze z nich dowodzą, że twórca „Misia” (wtorek, TVP 1, godz. 20.25) był piekielnie inteligentnym obserwatorem rzeczywistości realnego socjalizmu. Potrafił poprzez surrealistyczny żart uchwycić jego ponurą istotę.
Tak było w przypadku serialu „Alternatywy 4”, w którym poznajemy życie mieszkańców ursynowskiego osiedla lat 80. Są więc panowie Kołek i Kotek, którzy ze względu na błąd osiedlowej administracji muszą dzielić to samo mieszkanie. Jest fałszująca i niezwykle zarozumiała śpiewaczka oraz jej potulny mąż. Przy Alternatywy 4 mieszkają także: partyjny dygnitarz, wynalazca robota kolejkowego, młoda striptizerka, menel o chrapliwym głosie. Wszyscy zmagają się z codziennością w bloku z płyty: cieknącymi kranami, krzywymi podłogami, wypaczonymi klepkami.
Na pierwszy rzut oka serial Barei był jedynie serią skeczy składających się na obyczajową satyrę. Krytyka zarzucała reżyserowi nierówne tempo, brak spójności. Ale widzowie od razu pokochali „Alternatywy 4”. Dostrzegli to, co umknęło sceptycznie nastawionym recenzentom.
Stanisławowi Barei udało się bowiem nakreślić groteskowy obraz peerelowskiego systemu, w którym każdy zostaje poddany drobiazgowej i irracjonalnej kontroli. Temu służyło wprowadzenie do serialu postaci gospodarza domu Anioła (kapitalny Roman Wilhelmi). Bezwzględny karierowicz nie miał zamiaru sprzątać i wynosić śmieci, ale chciał podporządkować sobie lokatorów, by rządzić nimi niczym partyjny kacyk.