Ci, którzy pamiętają arabską baśń o Aladynie i cudownej lampie w pięknym przekładzie Bolesława Leśmiana, mogą być mocno zdziwieni jej unowocześnioną przez Amerykanów wersją z 1996 roku.
Akcja rozgrywa się bowiem w wielkiej metropolii, przystojny młodzieniec zamienił się w zahukane dziecko, które boryka się z rodzinnymi problemami, a duch nie wyskakuje z magicznej lampy, ale z zakurzonego magnetofonu, do tego uwielbia rap.
12-letniego Maksa często biją starsi i silniejsi chłopcy. Matka nie ma dla niego czasu – pochłania ją romans z nowym narzeczonym. Ojciec odszedł. Pewnego dnia Max, podczas kolejnej ucieczki przed mającymi ochotę go sprać chuliganami, trafia na teren opuszczonej fabryki. Tam przez przypadek potrąca radiomagnetofon, budząc w ten sposób uśpionego przez stulecia czarodzieja Kazaama. Duch i Max szybko stają się przyjaciółmi. Dzięki chłopcu Kazaam uczy się, jak żyć we współczesnym mieście, a Max zyskuje obrońcę i opiekuna, który wspiera go czarami i dobrą radą.
To połączenie kina akcji, dramatu rodzinnego i komedii sytuacyjnej byłoby znośne, gdyby nie obecność Shaqa przed kamerą i infantylne poczucie humoru twórców. Zwalisty gwiazdor koszykówki rusza się ociężale, gra drętwo, choć występ wymaga luzu i lekkości, zwłaszcza w momencie, gdy Kazaam rozpoczyna karierę rapera.
Mimo to rola dżina nie jest najbardziej mizernym osiągnięciem w filmowej karierze koszykarza. Słabsze wrażenie zrobił w swoim pełnometrażowym debiucie w „Blue Chips” (1994), za który otrzymał nominację do Złotej Maliny w kategorii najgorsza nowa gwiazda. Po raz drugi był nominowany do tej nagrody po występie w „Steel” (1997) – tym razem jako najgorszy aktor.