Mają na wyposażeniu nawet śmigłowce. Znaczące siły obecne są w Iraku i Afganistanie. Większość ochroniarzy wysłała tam brytyjska Armor Group (na zdjęciach). Zatrudnia ona 10 tysięcy najemników w 38 państwach świata. – Naszymi największymi klientami są rządy Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, ale także firmy zajmujące się wydobyciem ropy, diamentów i złota, a także linie kolejowe oraz lotnicze – wylicza jeden z szefów Armor Group.
Ciekawostką jest, że szefową działu rekrutacji kadr jest kobieta, była nauczycielka. Chętnych do podjęcia niezwykle ryzykownej pracy nie brakuje. Wymagania nie są małe: niezbędne jest doświadczenie wojskowe, zaświadczenie o niekaralności, licencja ochroniarza i jeszcze wiek – ok. 40 lat. – Ochroniarz nie może być agresywny – wyjaśnia we francuskim filmie rekrutująca. – To musi być ktoś odpowiedzialny, kto umie sobie radzić w trudnych sytuacjach.
W zamian oferuje się kontrakty opiewające nawet na 100 tysięcy dolarów rocznie – to około trzech razy więcej niż w wojsku. Szef wyszkolenia Armor Group w Afganistanie David Boyce na pytanie, dlaczego uprawia tak niebezpieczny zawód, mówi: – Ponieważ go lubię. To wymarzona robota dla byłego wojskowego. Zresztą, dzisiaj każdy chce być agentem 007.
Nie uważa się za najemnika, ale człowieka pełniącego misję, pracującego dla rządu Wielkiej Brytanii i pomagającego Afgańczykom w odbudowie kraju. Szczytne cele deklarują też szefowie BlackWater, jednej z najpotężniejszych firm ochroniarskich w USA. Dysponują największym na świecie prywatnym ośrodkiem szkoleniowym dla ochroniarzy o powierzchni 3 tysięcy hektarów. Szkolą się w niej także żołnierze, rocznie nawet 35 tysięcy, w tym elitarne oddziały amerykańskiej armii.
W 2005 roku obroty BlackWater wynosiły 400 milionów euro. Biznes kwitnie. Jednak przed kamerami mówi się tylko o sukcesach, przemilczając porażki. W Iraku zginęło już ponad 500 ochroniarzy. Sytuacja prawna ochotników także nie jest do końca określona. Nie noszą mundurów i nie muszą respektować przepisów obowiązujących wojskowych, ale i często nie są mile widziani przez mieszkańców kraju, w którym działają.