Sygnał SOS informujący o eksplozji i pożarze na platformie Deepwater Horizon wysłany został 20 kwietnia. Natychmiast rozpoczęła się akcja ratownicza. Jej celem było ocalenie pracowników oraz niedopuszczenie do rozprzestrzenienia się plamy ropy. Niestety, dwa dni później platforma zatonęła. Zginęło 11 osób. Do Oceanu Atlantyckiego ropa zaczęła się wylewać z prędkością 800 tysięcy litrów dziennie. Ekologiczne i finansowe skutki tego dramatu wciąż są trudne do przewidzenia. W momencie, gdy eksperci walczą o uratowanie środowiska naturalnego, warto sobie przypomnieć, jak doszło do tragedii.
Kanał National Geographic dotarł do niepublikowanego wcześniej filmu Straży Przybrzeżnej Stanów Zjednoczonych. Dokumentaliści zgromadzili także relacje naocznych świadków, którzy jako pierwsi znaleźli się w okolicach płonącej platformy. Porucznik Lim ze Straży Przybrzeżnej wspomina, że pożar widać było z odległości 90 mil. Wydawało mu się, że to „piekło na ziemi”.
Na filmie zobaczymy kłęby dymu i ognia ogarniające platformę. Kamera zarejestrowała liczne próby ugaszenia pożaru oraz chwilę, w której runęła do oceanu. – To zawsze ponury moment, gdy tracisz jednostkę pływającą – przyznaje jeden z ratowników. – Masz poczucie straty, czujesz, że zawiodłeś. Niestety, od samego początku byliśmy na przegranej pozycji. Bez zablokowania wycieku ropy niewiele mogliśmy zrobić.
Ratownicy Straży Przybrzeżnej opowiadają o desperackich poszukiwaniach na morzu zaginionych członków załogi Deepwater Horizon. Udało się uratować 23-letniego Chrisa Choya. – Cały czas myślałem, że wszyscy jesteśmy już martwi – opowiada. – Nie wiedziałem, czy ktoś jeszcze ocalał. Czy jestem jedynym na platformie. Nigdy tego nie zapomnę. Te obrazy pozostaną w mojej głowie. Zebraliśmy się wszyscy w dużą grupę i zobaczyliśmy, że 11 osób brakuje...
[i]Ostry dyżur na morzu: Katastrofa w Zatoce Meksykańskiej