Dexter Morgan (Michael C. Hall) jest uczynny, zawsze uśmiechnięty. I najważniejsze: budzi zaufanie. Pracuje w policyjnym laboratorium. Analizuje ślady z miejsc zbrodni. A gdy zapadnie noc, rusza na łowy.
Zabija z zimną krwią. Bywa, że torturuje ofiary w sposób równie wyrafinowany jak Hannibal Lecter z „Milczenia owiec”. Jednak istnieje między nimi istotna różnica. Dexter stara się eliminować dewiantów groźniejszych niż on. Natomiast psychiatra kanibal chętnie przyrządzał sobie potrawki z pacjentów, popijając np. wątróbkę wybornym chianti. Dlatego Dexter, choć budzi przerażenie, daje się lubić. Mordercze skłonności trzyma w ryzach za sprawą kodeksu wpojonego mu przez ojca.
Serial – wyprodukowany przez płatny kanał Showtime – przełamuje tabu kultury popularnej. Nigdy wcześniej psychopatyczny zabójca nie był głównym bohaterem serialu ani filmu. Nie budził tylu pozytywnych emocji. Narodziny Dextera wieńczą długi proces uczłowieczania morderców, w którym od lat uczestniczą kino i telewizja.
[srodtytul]Makabryczny początek[/srodtytul]
Łatwo wskazać, jak to się zaczęło. W 1957 roku szeryf miasteczka Plainfield wraz z grupą policjantów wkroczył na zapuszczoną farmę Eda Geina. Stróże prawa podejrzewali, że właściciel może być zamieszany w zniknięcie Bernice Worden, która prowadziła miejscowy sklep z narzędziami. Jednak to, co odkryli, przeszło ich wyobrażenia. Nagie ciało Worden – powieszone za kolana – zwisało z sufitu. Gein odciął kobiecie głowę i wypatroszył ją niczym zwierzynę łowną. W domu przechowywał także kolekcję czaszek, które służyły mu za miski i kamizelkę z ludzkiej skóry z sutkami oderwanymi od innego ciała. To tylko niektóre z trofeów znalezionych przez policjantów.