Oprah Winfrey nie może spać. Zrywa się w nocy z uczuciem, że na jej piersiach spoczywa wielki ciężar. Zwierzyła się z tego Barbarze Walters, koleżance po fachu, i milionom widzów sieci ABC. Tym, co wyrywa Oprę ze snu, jest niepewność, czy dobrze zrobiła, kończąc w minioną środę słynny „The Oprah Winfrey Show" i otwierając własną telewizję. Ostatni program poświęciła wiernym widzom, których nazwała „bezpiecznym portem". Ze łzami w oczach mówiła: „Nie żegnam się. Do zobaczenia". Ucałowała wieloletniego partnera Stedmana Grahama i wyszła ze studia z ukochaną cocker spanielką Sadie. Kilka dni wcześniej słuchająca jej wyznań Barbara Walters uśmiechała się serdecznie, ale nie ma pojęcia o skali ryzyka, jakie podjęła Winfrey. Podobnie jak inne „kotwice" (tak się mówi o gwiazdach małego ekranu za oceanem) Walters od lat próbuje tylko utrzymać pozycję swojego okrętu. Starzenie się na wizji i odwlekanie odejścia na emeryturę to silna tradycja wśród amerykańskich prezenterów. Larry King zapowiadał pożegnanie przez wiele lat. W tym czasie zdążył kilka razy się ożenić i ściągnąć do programu długą listę pięknych, sławnych oraz pomyleńców od UFO. Wreszcie, w grudniu ubiegłego roku, zwinął żagle.
David Letterman trzyma fason – od lat ten sam. Scenariusz jego programów to żelazna rama, ani drgnie. Show służy reklamowaniu artystów i celebrytów, którzy przychodzą zaprezentować zabawne anegdoty i ładne stroje. Widowisko wciąż ma niezłą oglądalność dzięki dowcipowi prowadzącego. Ale świat nie stoi w miejscu i Oprah o tym wie. W porównaniu z kolegami jest jeszcze młoda – ma 57 lat i chce czegoś więcej niż godnej starości.
Przenosiny do kablówki mogą ją sporo kosztować. Choć oglądalność jej show w ostatnich latach nieco spadła, Oprah miała średnio 49-milionową publiczność tygodniowo i pozostaje bezkonkurencyjną marką w świecie telewizji. Nie wiadomo jednak, jak wielu telewidzów podąży za nią i zechce szukać jej kanału wśród setek innych. Na razie sprawy wyglądają kiepsko. Uruchomiony w styczniu tego roku kanał Oprah Winfrey Network (w skrócie OWN, czyli „własny") przyciąga średnio 148 tys. osób, zaledwie o 7 tys. więcej niż dostępny wcześniej na tej częstotliwości Discovery Zdrowie. Winfrey stworzyła joint venture z siecią Discovery Communications, obie strony zainwestowały już setki milionów dolarów. Kanał miał być spotęgowaną dawką Opry – wszechświatem lansowanej przez nią filozofii dobrego samopoczucia spod znaku „przeżyj życie po swojemu i ciesz się nim". Dotychczas jednak OWN przypomina kopię innych stacji oferujących mieszankę reality show, wywiadów, poradników i rozrywki. Kilkanaście dni temu Oprah przyznała, że jest rozczarowana: „Nie o takim wyniku myślałam". Wypowiedzenie otrzymała więc Christina Norman, która od czterech miesięcy prowadziła OWN. Teraz stery przejmują specjaliści z Discovery i zapowiadają: – Każdy program będzie czemuś służyć, ale też zapewni rozrywkę. Będą wyraziste charaktery, emocjonujące historie, a na koniec widz wyciągnie jakąś moralną lub praktyczną lekcję.
Ale nic nie zapewni kanałowi takiej oglądalności, jaką dałoby pojawienie się na ekranie samej Opry. Tyle że jej kontrakt przewiduje zaledwie 70 godzin na wizji rocznie; Winfrey zajmie się przede wszystkim sprawami produkcyjnymi i programowymi. Dopiero w styczniu, a nie – jak planowano – we wrześniu, ruszy jej nowy show „Oprah – The Next Chapter" (Oprah – następny rozdział). Większość programów prowadzić będą protegowani przez nią prezenterzy i gwiazdki.
Złotousta wyrocznia
Królewski stempel jakości", jak się mówi o aprobacie wyrażanej przez Winfrey, ma wielką moc. Założony przez nią w 1996 r. Klub Książki był największą komercyjną siłą na rynku księgarskim w USA. Oprah wybierała tytuł, który „dotknął jej serca", i polecała go publiczności. Po miesiącu dyskutowała o książce z widzami. Procedura powtarzała się dziesięć razy w roku, a sprzedaż wybranych przez nią tytułów natychmiast sięgała miliona egzemplarzy. Nieważne, kto był autorem – nieżyjący Tołstoj, laureatka literackiego Nobla czy debiutująca autorka sentymentalnych powieści – ważne, że podobały się Winfrey. Niczym wróżka wymachująca czarodziejską różdżką zsyłała sukces na artystów, wynalazców (promowała m.in. tomograf komputerowy i elektroniczny czytnik Kindle), producentów balsamów do ciała i samochodów (ogłaszana przez nią przed Bożym Narodzeniem lista ulubionych rzeczy katapultowała ich sprzedaż), wreszcie – na polityków.
Już w 2004 r. powiedziała Barackowi Obamie to, co cztery lata później wyznały mu miliony – że jest „tym jedynym". Zanim jeszcze ogłosił swą kandydaturę, oznajmiła telewidzom: „to mój człowiek". Gdy ważyły się losy jego nominacji, pojechała z nim w tournée po trzech ważnych stanach: Iowa, New Hampshire i Karolinie Południowej. Jedna kolacja, którą wydała w swej posiadłości w Santa Barbara, przyniosła jego kampanii 3 mln dolarów. Badacze z pewnej amerykańskiej uczelni spróbowali przeliczyć, jak wiele Obama zawdzięcza swej „drogiej przyjaciółce". Ze skomplikowanego równania wyszedł im okrągły milion głosów wrzuconych do urn. Ale magię Winfrey trudno zmierzyć, przenika różne obszary życia publicznego i nie słabnie. Ostatnio w jej programie prezydent zaprezentował długo oczekiwany akt urodzenia w USA – dowód, że objął urząd zgodnie z prawem. I nie Winfrey, ale Obamie ta rozmowa bardzo pomogła: przez następne dni popularność prezydenta – liczona ilością wpisów jego nazwiska w wyszukiwarkę Google – wzrosła o 350 procent.