Reklama
Rozwiń
Reklama

Grzegorz Turnau: Unikam roli kustosza własnego muzeum

Wiem, że to nie są czasy „albumowe”, streaming ten porządek naruszył, ale ciągle przywiązuję wagę do spójności mikroświatów, jakie tworzą zbiory wierszy, opowiadań czy właśnie — piosenek – mówi Grzegorz Turnau, który wydał album „Szósta godzina”.

Publikacja: 16.10.2025 05:07

Grzegorz Turnau

Grzegorz Turnau

Foto: Tomek Sikora/ Mat.Pras./Mystic

Wszyscy wiemy, że „tak naprawdę nie dzieje się nic”, ale co się takiego działo, że od 2014 r., czyli od „Siedmiu widoków” nie wydałeś premierowej autorskiej płyty, wcześniej dostarczając takie albumy z dużą częstotliwością?

Od 2014 r., kiedy ukazało się „Siedem widoków w drodze do Krakowa”, tak naprawdę wydałem dwie płyty. Jedną z moimi ulubionymi piosenkami angielskojęzycznych wykonawców „Bedford School” i jubileuszową „L”, która była kompilacją wszystkich dotychczas niewydanych moich rzeczy z różnych źródeł. Przerwa fonograficzna nie trwała więc aż tak długo. Natomiast przez to, że dużo pracowałem dla Teatru Lalka i pisałem rzeczy, które nie mogły sprawdzić się jako elementy albumu, bez kontekstu inscenizacji – dość długo zbierałem się do tego, żeby taki album stworzyć.

Reklama
Reklama

Wiem, że to nie są czasy „albumowe”, bo jednak streaming ten porządek naruszył, ale ja ciągle przywiązuję dużą wagę do spójności mikroświatów, jakie tworzą zbiory wierszy, opowiadań czy właśnie – piosenek.

Co sprawiło, że wróciła gotowość do skomponowania nowej płyty?

Przez te wszystkie lata zagrałem naprawdę dużo koncertów ze zróżnicowanym repertuarem, w różnych składach i formach. Staraliśmy się z zespołem, żeby zawsze były na najwyższym poziomie. W pewnym momencie poczułem jednak, że nadszedł już czas na nowy projekt. Żeby grając tak dużo nie zacząć działać jak sztuczna inteligencja, żeby wróciło napięcie, ten rodzaj niepewności, który budzi zmysły. Inaczej mówiąc: pozytywny stres.

W pewnym momencie poczułem, że nadszedł już czas na nowy projekt. Żeby grając tak dużo nie zacząć działać jak sztuczna inteligencja, żeby wróciło napięcie, ten rodzaj niepewności, który budzi zmysły. Inaczej mówiąc: pozytywny stres.

Grzegorz Turnau

Reklama
Reklama

Jak powstawała nowa płyta?

Jak to zwykle bywa, część utworów była gotowa, a nad innymi w pierwszej fazie pracowaliśmy zespołowo – mam tu na myśli perkusistę Cezarego Konrada i basistę Roberta Kubiszyna. Ich pomysły i sugestie były niezwykle istotne, np. w takich utworach jak „Utrata” czy „Szósta godzina”. Zależało mi, żeby była to płyta spójna i konsekwentna – nie tylko literacko, ale i brzmieniowo. Poprzednie albumy, poza „Siedmioma widokami w drodze do Krakowa”, nie były tak ściśle wpisane w koncept.

Ponownie zaprosiłem do nagrania Dorotę Miśkiewicz, z którą współpracuję już od 20 lat i właściwie można powiedzieć, że pracujemy – z przerwami – w jednym zespole. Jej głos słychać w blisko połowie piosenek.

„Szósta godzina", Grzegorz Turnau, Mystic Productions, 2025

„Szósta godzina", Grzegorz Turnau, Mystic Productions, 2025

Foto: Mat. Pras/Mystic/ Oprac. graf. Maciej Grochot

Czy tytuł „Szósta godzina” to nawiązanie do łacińskiej formuły, obecnej też w hiszpańskim, dotyczącej przedwieczornej sjesty?

To jest jeden z siedmiu moich tekstów na płycie i – jak to już bywało – powstał na końcu, jako epilog.

Jak wiadomo, szósta godzina od wschodu słońca to pora, kiedy w krajach południowych „nie dzieje się nic”. Przypomina mi się wierszyk Jana Rostworowskiego: „Była trzecia, gdy kupiłem goździki/ najdroższe w całym Rio/, a o trzeciej ludzie z czystym sumieniem/ leżą w cieniu, pocą się i tyją”. Jednocześnie „szósta godzina” to trochę szósta dekada życia, czyli coś, co właśnie zaliczam, czas „odwrócenia w długiej smudze cienia” (to z innej piosenki). I wokół tego czasu oraz pokusy snu kręci się ten album. Taki „sen nocy zimowej”.

Można powiedzieć, że płyta „Szósta godzina” dzieje się w głowie tego faceta z okładki, podobnego do bohatera klasycznego wiersza Roberta Frosta „Przystając pod lasem w śnieżny wieczór” w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. Facet zastanawia się, czy lepiej zanurzyć się w mrok lasu i zniknąć, czy mimo wszystko pozostać w „trzeźwym świecie nadziei”. U mnie – wybiera nadzieję.

Reklama
Reklama

Płyta zaczyna się od piosenki „Mamy czas”, a pod koniec słychać, że „Sen mnie woła”. Wspomnę, że jeśli chodzi o czas, to śpiewasz też o Styksie i wrotach Hadesu. Jest czas przeszły „Balowych bucików babci Agny” i melancholijne „Dwa bilety” czy „Jedliśmy agrest” – wspomnienie pierwszych miłości i kina.

Cieszę się, że dostrzegasz takie połączenia. Starałem się, żeby nie było tu przypadkowych słów i rekwizytów.

Co sprawiło, że zacząłeś sam pisać teksty, występując jako autor obok wybitnych poetów?

Uznałem, że jeśli coś jest przyzwoite, a nie ma na to miejsce czegoś lepszego, można spróbować to zaśpiewać. Może z wiekiem człowiek robi się troszkę bezwstydny? Poza tym doszedłem do wniosku, że skoro napisałem już tyle rzeczy okazjonalnych, zamiast kwiatków i upominków, to mogę też czasem napisać coś dla siebie. Zresztą moja znajomość, współpraca i przyjaźń z Dorotą Miśkiewicz zaczęła się właśnie od tego, że napisałem tekst do jej piosenki. Wcześniej zamawiano u mnie muzykę, tymczasem Dorota złożyła zamówienie tak zdumiewające, że aż podjąłem się jego realizacji.

Narzekanie nie jest w ogóle dobre. Odradzam.

Grzegorz Turnau

Lubię myśleć, że wiersze żyją wielokrotnie. Także dzięki komponowanej do nich muzyce. A teraz, już po wydaniu płyty, wyobrażam sobie, jak Robert Frost, Stanisław Barańczak, Adam Zagajewski, Leszek Aleksander Moczulski i Józef Czechowicz palą jakieś nieziemskie cygara na werandzie jakiegoś zaświatowego domu pracy twórczej i komentują najnowszy tom wierszy Bronisława Maja. Hulaj dusza, czasu nie ma.

Polacy w większości tęsknią do słońca, a ty poświęciłeś dużą część albumu zimie i dedykowałeś jej okładkę. Skąd taki wybór?

Można powiedzieć, że lubię zimę. Pozwala na skupienie, nie rozprasza wiosennym czy jesiennym festiwalem kolorów. Daje możliwość nabrania dystansu.

Jest przeważnie monochromatyczna, a studio, w którym nagrywaliśmy, nazywa się „Monochrom”. Część sesji odbywała się w pięknej, głębokiej zimie. Na okładce i w książeczce udało się nam więc uchwycić tę „jedność miejsca, czasu i akcji”.

Reklama
Reklama

Byłeś kiedyś kojarzony z Krainą Łagodności, w sumie tylko ty chyba z niej przetrwałeś do czasów, które trzeba chyba nazwać krainą brutalności. Jak wspominasz tamten czas i jak się odnajdujesz we współczesności?

Jestem szczęśliwy, że tam byłem i chyba również dlatego nie mam żadnych oporów wobec spotkań z ludźmi z nieco innych krain. Zawsze współpracowałem z bardzo różnymi artystami, a ostatnie lata to są spotkania z młodszym pokoleniem, osobami, które już znalazły swoje miejsce, a które ciekawi moja twórczość. Ja z kolei słucham ich, bo jestem ciekaw, jak oni czytają świat, a przy okazji – jak czytają dziś moje piosenki, których słuchali jako dzieci. Krzysztof Zalewski, z którym ostatnio występowałem, powiedział mi, że chodził na moje koncerty z mamą, gdy miał paręnaście lat. Niedługo znów się z nim spotkam w krakowskim koncercie „Metamorfozy”, 10 listopada w Tauron Arenie. Zuzia, czyli sanah, polubiła moją piosenkę o wędrowaniu ciepłym krajem i wciągnęła mnie do swojego wędrowania tak bardzo, że występowałem z nią na stadionach. Ostatnio miałem też przyjemność spotkań z Natalią Szroeder czy z Igorem Herbutem. Dostaję od nich dużo pozytywnej energii.

Każde takie spotkanie to po prostu uśmiech losu i szansa na uniknięcie roli kustosza własnego muzeum.

Zawsze współpracowałem z bardzo różnymi artystami, a ostatnie lata to są spotkania z młodszym pokoleniem, osobami, które już znalazły swoje miejsce, a które ciekawi moja twórczość. 

Grzegorz Turnau

A dzisiejsza brutalność?

To osobny temat. Każda epoka musi się w jakiś sposób określić, mieć swoje irytujące, ale też wartościowe pasma. Powtarzam sobie, jak się czymś denerwuję, że czasy są zawsze dzisiejsze. Nie ma innych. Dlatego staram się lubić swój czas i się specjalnie nie przejmować tym, co ludzie powiedzą.

Jak oceniasz dzisiejszy Kraków na tle Piwnicy pod Baranami, dawnego Starego Teatru?

Bardzo łatwo o prezentyzm osobisty. Ale dlaczego wszystko kiedyś było lepsze? Bo byliśmy młodzi. Przecież teraz jacyś inni „my” są młodzi. Oczywiście, mam „swój” Kraków, „swój” Stary Teatr, gdzie występowałem jako dziecko, „swoją” Piwnicę pod Baranami, gdzie spędziłem paręnaście ważnych lat życia. Ale nie oceniam, nie porównuję. Dla współczesnych młodych ludzi Kraków znów jest wspaniały. A – cytując wiersz Miłosza „Powrót do Krakowa w 1880 r.” – „na miejscu starych ludzi znów są starzy ludzie”.

Reklama
Reklama

Krzysztof Zalewski, z którym ostatnio występowałem powiedział mi, że chodził na moje koncerty z mamą, gdy miał paręnaście lat. Niedługo znów się z nim spotkam w krakowskim koncercie „Metamorfozy”, 10 listopada w Tauron Arenie.

Grzegorz Turnau

Tak mogą mówić tylko ludzie, którzy wciąż robią nowe rzeczy i nie narzekają.

Narzekanie nie jest w ogóle dobre. Odradzam.

Na koniec chciałem zapytać o rodzinną winnicę, z którą bywasz kojarzony.

Nasza rodzina jest dość liczna i przez pokolenia się rozgałęziła. Jej część po wojnie trafiła na Pomorze Zachodnie. Tam powstał pomysł, żeby nawiązać do tradycji, bo jesteśmy z dziada pradziada familią rolniczą. Nasz pradziadek Jerzy, malarz i pisarz, był świetnym gospodarzem bardzo dużego majątku, a także twórcą kursów rolniczych we Lwowie. U podstaw naszego planu leżała chęć rodzinnej integracji i pod postacią winnicy realizujemy go już od kilkunastu lat. Dodam, że nasza winnica ma od samego początku również salę koncertową, wielokrotnie występował u nas Staszek Sojka. 3 listopada, w Filharmonii Narodowej, na gali nagrody „Koryfeusz”, dzięki współczesnej magii technicznej będziemy mogli jeszcze raz zaśpiewać wspólnie „Soplicowo”.

Wszyscy wiemy, że „tak naprawdę nie dzieje się nic”, ale co się takiego działo, że od 2014 r., czyli od „Siedmiu widoków” nie wydałeś premierowej autorskiej płyty, wcześniej dostarczając takie albumy z dużą częstotliwością?

Od 2014 r., kiedy ukazało się „Siedem widoków w drodze do Krakowa”, tak naprawdę wydałem dwie płyty. Jedną z moimi ulubionymi piosenkami angielskojęzycznych wykonawców „Bedford School” i jubileuszową „L”, która była kompilacją wszystkich dotychczas niewydanych moich rzeczy z różnych źródeł. Przerwa fonograficzna nie trwała więc aż tak długo. Natomiast przez to, że dużo pracowałem dla Teatru Lalka i pisałem rzeczy, które nie mogły sprawdzić się jako elementy albumu, bez kontekstu inscenizacji – dość długo zbierałem się do tego, żeby taki album stworzyć.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Muzyka popularna
Eric Clapton 29 kwietnia 2026 zagra w Krakowie
Muzyka popularna
Sensacyjne oświadczenie Stonesów. Odwołali tournée i nagrali nowy album
Muzyka popularna
Agenci służb, piraci, famme fatale i wielcy naiwni lat 90-tych
Muzyka popularna
Eufonie stały się silną marką
Muzyka popularna
Bracia Kacperczyk: chcemy poruszyć ważne tematy
Reklama
Reklama