[srodtytul]Pro: Monika Małkowska[/srodtytul]
[b]Brawurowa wiwisekcja księżniczek[/b]
Nie jestem fanką tej noblistki, tymczasem przez pierwszą godzinę widowiska siedziałam wbita w niewygodne krzesło. Doskonałe! Między tragedią a groteską. Wiwisekcja Jackie Kennedy to mistrzowska analiza ikony, wzorca elegancji, klasy. Jelinek „rozłożyła” ją na trzy niespójne byty fizyczne: łysy Krzysztof Dracz, ruda Agnieszka Kłosińska i blondynka Anna Kłos-Kleszczewska. Trzy Jackie monologują bez kontaktu między sobą. Jakby dochodziły do głosu różne aspekty sławy i bogactwa.
Jackie to przypadek egotyzmu i emocjonalnej atrofii tak zaawansowanych, że nawet zabójstwo prezydenta zostaje sprowadzone do wymiaru… różowego kostiumu Chanel, trochę pobrudzonego krwią. „To cud, że taki obraz jak ja potrafi mówić”. „Obraz” ożywia się jedynie na wspomnienie Marilyn Monroe. Prostaczka, blondynka. Jedyna konkurentka za życia i po śmierci.
Druga część przedstawienia jest jeszcze bardziej brawurowa. Znakomita niemiecka aktorka i animatorka lalek Suse Wächter wciela się w… Jelinek. Pisarka (świetna kukiełka-karykatura) zaczyna dukać własny programowy tekst. Przerywa jej sygnał komórki. „Dzwoni do mnie mój język”, informuje widzów. To wstęp do autopsychoanalizy. Pojawiają się kolejne lalki: Elfriede-dziecko, Freud, Jackie, Lady Di, Królewna Śnieżka. Zdominuje je figura Ojca, bo księżniczki są przecież córkami króla. Co mają zrobić, jeśli ten okazuje się sadystą, faszystą, narcyzem?