W łódzkim Teatrze im. Jaracza sztuka Witolda Gombrowicza posłużyła jednej z najciekawszych reżyserek polskiego teatru do kolejnej apokaliptycznej wizji, które ona konsekwentnie tworzy. Widać tu zwłaszcza analogię do świetnej jej inscenizacji „Balkonu" Geneta. Tam ordynarna właścicielka domu publicznego przeobraziła się w rządzącą państwem królową. W „Iwonie" nie ma mowy o majestacie władzy. To raczej rzecz o aspirowaniu do pewnych stanowisk, które otrzymujemy przypadkowo, jak kaprys, a czasem chichot losu.
Dwór królewski ukazany został też przez pryzmat „Króla Ubu" Jarry'ego. Królowa Małgorzata zagrana brawurowo przez Milenę Lisiecką swym prostactwem i zachłannością bardzo przypomina Ubicę.
Król Ignacy w znakomitej interpretacji Ireneusza Czopa łączy skrajny cynizm i wyrachowanie z lisim sprytem. Wszystko po to, by pozostać na zajmowanym stanowisku. Jest człowiekiem o niekwestionowanym wdzięku i doskonale zdaje sobie sprawę, że potrafi grać młodzieńczą naiwność. Książę Filip Krzysztofa Wacha świetnie zaś czuje się jako dziecko celebrytów.
Jak można wyczytać w programie przedstawienia, Agata Duda-Gracz spojrzała na utwór Gombrowicza poprzez „Pochwałę głupoty" Erazma z Rotterdamu. Idealizm sromotnie przegrywa w tym spektaklu z przaśną codziennością. Nie ma miejsca na miłość, jest jedynie seks. Scena przypomina wybieg dla modelek, wśród postaci na królewskim dworze jest nawet Freddie Mercury.