Widownia Opery Narodowej jest pełna, przed jej budynkiem można zaś zobaczyć tych, którzy jeszcze pragną zdobyć bilet.
Polska publiczność dostaje znów to, co lubi. Boris Ejfman jest u nas zawsze gorąco przyjmowany, bo potrafi tworzyć dynamiczne widowiska baletowe, a do tego ma w swym zespole perfekcyjnych tancerzy. Co więcej, lata biegną, a Sankt Petersbusrski Tetar Baletu młodnieje, zaś kolejne roczniki w nim występujące prezentują coraz większe umiejętności. Wszystkie sceny zbiorowe w najnowszym spektaklu „Po drugiej stronie grzechu" są piekielnie trudne i perfekcyjnie wykonane.
Wydaje się również, że Boris Ejfman doskonale wyczuwa, czego potrzebuje publiczność w połowie drugiej dekady XXI wieku. Po ponad czterdziestu latach działalności rosyjski artysta przyspieszył zatem akcję, zdynamizował tempo. Stara się odświeżyć indywidualny, choć typowo neoklasyczny język choreografii. Nie kopiuje jednak młodszych od siebie kolegów, nie szuka stylistycznych nowinek, nigdy zresztą tego nie robił. Zamiast tego dodał do swych choreografii elementy wręcz akrobatyczne, mogące oszołomić widza.
„Po drugiej stronie grzechu" to zatem widowisko neoklasyczne, a jednak nowoczesne, ze znakomitą reżyserią świateł i zaskakującymi efektami inscenizacyjnymi. Soliści są świetni: zmysłowa, o niesłychanie wyrazistej plastyce ciała Ljubow Andriejewa i jej czterej dynamiczni partnerzy: Dmitrij Fiszer, Oleg Gabyszew, Siergiej Wołobujew i Igor Poliakow. Boris Ejfman zawsze zresztą umiał kreować porywające męsko-męskie układy choreograficzne.
Czy można więc jeszcze coś do tego dodać? Owszem i to rzecz niesłychanie istotną. To bowiem, że wbrew zapowiedziom tytuł „Po drugiej stronie grzechu" w gruncie rzeczy niewiele ma wspólnego z „Braćmi Karamazow".