W Kijowie już nikt nie ma wątpliwości, że nieco ponad dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi Ukraina ma do czynienia z poważnym kryzysem politycznym. Rządząca koalicja pęka w szwach, a wojna toczy się już nie tylko na wschodzie, lecz i w samym centrum kraju.
Prezydent Petro Poroszenko nadal całkowicie kontroluje służby specjalne, ale nie ma już większego wpływu na policję. A wszystko za sprawą szefa MSW Arsena Awakowa, który nie wierzy w reelekcję obecnej głowy państwa zajmującej w sondażach dopiero trzecie miejsce.
Daję, bo nie moje
Potężny cios w prezydenta padł we wtorek, gdy Awakow opowiedział o masowym przekupywaniu wyborców przez sztab Poroszenki. Całą sytuację szef MSW opisał w programie „Swoboda słowa" transmitowanym przez stację telewizyjną ICTV. Według niego do precedensu miało dojść na terenie Kijowa, obwodu kijowskiego oraz „jeszcze jednego regionu". Wynajęci przez „prorządowy sztab wyborczy" agitatorzy sporządzają listę najbiedniejszych mieszkańców, następnie udają się do nich i pytają, czy są gotowi wesprzeć ich kandydata. Jeżeli odpowiedź jest stanowcza, proponują pomoc.
Następnie władze dzielnicy lub miasta dostają listę osób, którym muszą wypłacić 1000 hrywien (równowartość 140 złotych) w ramach „pomocy społecznej". Środki, jak twierdzi Awakow, pochodzą z rządowego programu wsparcia najbiedniejszych „Turbota" (troska) sponsorowanego z budżetu państwa. Następnie, po otrzymaniu pieniędzy, taka osoba dostaje telefon z informacją przypominającą, na kogo ma głosować.
Według szefa MSW ze 100 osób na taki układ zgadza się około 30 potencjalnych wyborców. Minister poinformował też o wszczętych sprawach karnych – w ramach jednej z nich na przesłuchanie wezwano już 2 tys. osób, chodzi o członków sztabu, agitatorów oraz wyborców, którzy sprzedają swoje głosy.