– Brakuje nam amunicji do naszych kałasznikowów, więc jakim cudem mielibyśmy broń chemiczną? – tak na zarzuty syryjskiego rządu odpowiada Abdul Dżabbar al-Okaidi, dowódca powstańczej rady wojskowej w metropolii na północy kraju Allepo.
We wtorek w dzielnicy al-Atebeh w wybuchu pocisku zginęło 25 osób, a ponad 80 zostało rannych. Część ofiar, które trafiły do szpitala, miała poważne problemy z oddychaniem, co może sugerować użycie podczas ataku substancji chemicznej. Państwowe syryjskie media natychmiast podały, że terroryści – jak reżim nazywa powstańców – użyli broni chemicznej, by sprowokować USA do interwencji zbrojnej.
Pestycydy i chlor
Dotąd żadna niezależna organizacja międzynarodowa nie potwierdza ataku bronią masowego rażenia. Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka potwierdziło, że wśród ofiar było 16 żołnierzy, ale – jak powiedział kierujący Obserwatorium Rami Abdulrahman – „nie ma dowodów na użycie broni chemicznej".
Lekarz ze szpitala w Aleppo, do którego dotarła Al-Dżazira, uważa, że użyto pestycydów, a nie śmiercionośnego sarinu czy gazu VX. – Ranni mówili, że czuli ostry zapach, podczas gdy broń chemiczna zwykle nie ma zapachu. Jak na atak chemiczny byłaby to bardzo niewielka liczba zabitych – mówił dr Ziad Haddad. Z rannymi rozmawiał też fotoreporter Reutersa (ze względu na jego bezpieczeństwo agencja nie podała nazwiska). – W większości to kobiety i dzieci. Opowiadają, że po wybuchu mocno czuć było zapach chloru – powiedział.
Bitwa o zabójczy gaz
Rebelianci od miesięcy toczą walki o mocno ufortyfikowany kompleks wojskowy pod miastem Safira w prowincji Aleppo, gdzie – jak wierzą – przechowywane są substancje do produkcji broni chemicznej.