Recepta na wyjście z kryzysu? Partia Republikańska powinna poprawić swój wizerunek i zwiększyć bazę potencjalnych wyborców. Ugrupowanie zatrudni nowego speca, odpowiedzialnego za media elektroniczne i komunikację z wyborcami za pośrednictwem współczesnych środków komunikacji. Przeznaczy też 10 milionów dolarów na personel, który ma dotrzeć do grup znajdujących się dotychczas na marginesie zainteresowań ugrupowania – Latynosów, Afroamerykanów i innych mniejszości rasowo-etnicznych oraz mniejszości seksualnych.
Republikanie chcą także dotrzeć do młodych wyborców. Mają się więc częściej pojawiać w popularnych programach satyrycznych oraz na kanałach oglądanych przez młodzież, np. MTV. „Znalezienie wspólnego języka z wyborcą jest naszym priorytetem" – deklaruje Priebus.
Republikanie chcą też ograniczyć liczbę debat kandydatów na prezydenta w procesie prawyborczym. W ostatnim cyklu odbyło się ich ponad dwadzieścia i politycy poświęcili dużo więcej czasu, pieniędzy i energii na zwalczanie się nawzajem, niż na walkę z głównym przeciwnikiem z Partii Demokratycznej, Barackiem Obamą.
O zmianie nastawienia republikanów może świadczyć ich stosunek do ustawy imigracyjnej. Nad reformą pracują obecnie w obu izbach dwa dwupartyjne ośmioosobowe zespoły. W tym tygodniu poparł ją m.in. otwarcie senator Rand Paul. Konserwatysta, ulubieniec Tea Party opowiedział się za wprowadzeniem „ścieżki do obywatelstwa" dla 11 milionów nielegalnych imigrantów. To zasadnicza zmiana. Kilka miesięcy temu republikańscy kandydaci na prezydenta prześcigali się w antyimigracyjnej retoryce, a Mitt Romney mówił wręcz o polityce „samodeportacji", czyli takim zaostrzaniu przepisów w spawie nielegalnej imigracji, który zmusiłby ich do powrotu do kraju urodzenia.
Pragmatyzm w tej sprawie wymusiły trendy demograficzne. Co miesiąc prawa wyborcze nabywa 50 tys. młodych ludzi, potomków imigrantów z Ameryki Łacińskiej. Latynosi są najszybciej rosnącą mniejszością w USA i bez ich poparcia nie będzie można wygrać żadnych wyborów na szczeblu federalnym. Republikanie muszą więc zrobić gest w kierunku tej grupy, aby nie powtórzyła się sytuacja z wyborów w 2012 roku, w których Barack Obama otrzymał 71 proc. głosów tej grupy. Wśród Afroamerykanów i Azjatów poparcie było jeszcze wyższe i wynosiło odpowiednio 90 proc. i 73 proc. Aby odwrócić trend, republikanie chcą otwierać biura w dzielnicach i miejscowościach zamieszkanych przez mniejszości, nominować więcej kandydatów na stanowiska polityczne, wywodzących się z tych grup.
Inną grupą, na którą chcą postawić republikanie są kobiety. Stanowią ponad połowę wyborców, a w tej grupie Barack Obama wygrał w 2012 roku różnicą 11 punktów proc. „Musimy usiąść razem przy stole. Gramy w tej samej drużynie. Kobiety muszą awansować w strukturach" – uważa Sally Bradshaw, doradczyni byłego republikańskiego gubernatora Florydy Jeba Busha, dziś wymienianego wśród potencjalnych kandydatów do Białego Domu w 2016 roku.