Wiadomość rosyjskiego dziennika gospodarczego RBK o aresztowaniu przez amerykańskie władze Romana Abramowicza, choć natychmiast zdementowana przez rzecznika oligarchy Johna Manna, zelektryzowała wczoraj media na całym świecie. I to mimo, iż mało prawdopodobny jest udział właściciela Chelsea FC w tajemniczej śmierci 23 marca w Londynie długoletniego partnera biznesowego, a potem śmiertelnego wroga Abramowicza, Borysa Bierezowskiego.
Bierezowski był tym oligarchą, który w połowie lat 90. wprowadził Abramowicza do „rodziny", czyli bezpośredniego otoczenia Borysa Jelcyna. Dzięki poparciu prezydenta obaj kupili większościowy pakiet udziałów w potentacie naftowym Sibnieft. Firma została wyceniona łącznie na 200 mln dolarów, siedemdziesiąt razy mniej, niż jest warta dziś.
Drogi obu bogaczy, którzy wywodzą się z rodzin żydowskich, u progu nowego wieku zaczęły się jednak rozchodzić. Bierezowski chciał mieć poważny, o ile nie decydujący wpływ na politykę. Roman Abramowicz wolał koncentrować się wyłącznie na zarabianiu pieniędzy.
Bierezowski, który początkowo patronował dojściu do władzy Władimira Putina, szybko się z nim poróżnił m.in. z powodu sposobu, w jaki nowy przywódca zareagował na zatonięcie okrętu podwodnego „Kursk". Czując się zagrożony przez Kreml, oligarcha pod koniec 2000. roku emigrował do Londynu. Ale nad Tamizą nie przestał być jednym z najbardziej zagorzałych krytyków autorytarnego reżimu budowanego w Moskwie.
Od lutego „Eclipse", luksusowy jacht Abramowicza, stoi w porcie w Nowym Jorku