Waszyngton docenia Berlin

Dopiero w piątym roku prezydentury Barack Obama zdecydował się na oficjalną wizytę w stolicy Niemiec.

Aktualizacja: 19.06.2013 01:17 Publikacja: 19.06.2013 01:15

Waszyngton docenia Berlin

Foto: ROL

Dzisiaj po południu Barack Obama wygłosi przemówienie pod Bramą Brandenburską. Pragnął to uczynić dokładnie w tym miejscu pięć lat temu jako kandydat na prezydenta. Stanowczy sprzeciw kanclerz Angeli Merkel uniemożliwił realizację tego zamierzenia. Swą tezę, że Europa jest najważniejszym sojusznikiem USA, wygłosił wtedy spod Kolumny Zwycięstwa. Słuchało go 200 tys. osób zachwyconych pojednawczymi słowami czarnego senatora z Illinois i jego ówczesnym hasłem „change".

Symboliczne znaczenie

Podobnie jest i dzisiaj, jeżeli wziąć pod uwagę, że niemal 90 proc. Niemców życzyło sobie powtórnego wyboru Baracka Obamy na prezydenta.

Okolice Bramy Brandenburskiej przypominają już od kilku dni oblężoną twierdzę otoczoną murem metalowych barier.

Obama zatrzyma się w nowym hotelu Ritz Carlton i prócz zapowiadanego przemówienia ma zaledwie trzy dodatkowe punkty programu: spotkanie z prezydentem Niemiec, panią kanclerz i kandydatem na kanclerza z ramienia SPD.

– Ta wizyta ma wyłącznie znaczenie symboliczne – cytują niemieckie media anonimowe źródła z otoczenia kanclerz Merkel. Ale bez symboliki Johna Kennedy'ego i jego „Ich bin ein Berliner", bez słów Ronalda Reagana: „Panie Gorbaczow, niech pan zburzy ten mur!" oraz całkiem konkretnych  dyplomatycznych zabiegów George'a Busha seniora, zjednoczenie Niemiec byłoby zapewne niemożliwe.

Jednak pada często pytanie, dlaczego Barack Obama zwlekał tak długo z wizytą w Berlinie. Jako prezydent odwiedził już wcześniej Niemcy dwukrotnie, omijając stolicę. Jak to się stało, że znalazł czas na wizyty w 37 krajach świata, a wśród nich znalazła się niewielka Kostaryka, a nie znalazł go dla Berlina? – pytała wczoraj ekspertów telewizja ARD na kilka godzin przed wylądowaniem Air Force One.

Były różne odpowiedzi sprowadzające się do twierdzenia, że relacje na linii Waszyngton – Berlin nie są wcale tak złe, jak wynikać to może z statystyk dyplomatycznych.

– Po każdym wyborze na prezydenta Barack Obama wysyłał do Berlina wiceprezydenta Joe Bidena – przypomina Wolfgang Ischinger, szef prestiżowego przedsięwzięcia, jakim jest Konferencja Bezpieczeństwa w Monachium. Tej samej, na której Donald Rumsfeld podzielił przed laty Europę na starą i nową, oskarżając Niemcy o brak solidarności z USA w wojnie z terroryzmem. Było to po odmowie kanclerza Gerharda Schrödera wysłania oddziałów Bundeswehry do Iraku. Szok po drugiej stronie Atlantyku był ogromny.

Angela Merkel jako szefowa opozycji robiła, co w jej mocy, aby utrzymać dobre relacje z administracją George'a W. Busha. Nie udało jej się nigdy nawiązać serdecznych relacji z Barackiem Obamą. Jednak to właśnie ona dostąpiła cztery lata temu zaszczytu jako pierwszy kanclerz RFN od czasów Konrada Adenauera wystąpienia z trybuny Kongresu. – Niemcy są USA niezbędne  – skonstatowały niemieckie media.

Niemcy nadal ważne

W niemieckiej publicystyce nie brak też opinii, że RFN straciła po zjednoczeniu znaczenie dla Amerykanów, jakim cieszyła się w czasach zimnej wojny.

– Tak nie jest. Niemcy są postrzegane przez administrację Baracka Obamy jako niezwykle ważny partner, przy pomocy którego możliwe byłoby przezwyciężenie kryzysu i doprowadzenie do wzrostu gospodarczego – tłumaczy „Rz" Josef Braml z Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP). W jego opinii wizyta Baracka Obamy w Berlinie służyć ma zasadniczemu celowi, jakim jest przekonanie kanclerz Angeli Merkel do przyjęcia amerykańskiej koncepcji stymulowania gospodarki za pomocą środków finansowych pochodzących z kredytów zaciąganych przez państwa.

– Kanclerz Merkel stawia jednak na oszczędności i mało prawdopodobne, aby udało się znaleźć wspólny język z USA – przekonuje Braml. Wiele przeszkód czeka także negocjacje w sprawie zawarcia europejsko-amerykańskiego porozumienia o wolnym handlu. Liczą na to zwłaszcza Amerykanie, gdyż jak ocenia Fundacja Bertelsmanna, w okresie 10–15 lat funkcjonowania bezcłowej wymiany handlowej wzrost PKB na jednego mieszkańca wynieść miałby w USA ok. 13 proc. W Niemczech 4,7 proc. Nieznacznie więcej średnio w krajach UE.

Opinia dla „Rz"

Christoph Bertram były szef rządowego think tanku Nauka i Polityka

Byłoby rzeczą niewybaczalną, aby w drugiej swej kadencji Obama nie odwiedził Berlina. I to w czasach kryzysu, gdy RFN nabrała jeszcze większego znaczenia w Europie. Nie oznacza to w żadnym wypadku, że relacje bilateralne są dobre. Wręcz przeciwnie.  Wbrew oficjalnej retoryce uległy znacznemu ochłodzeniu. USA oczekują na próżno od Niemiec przejęcia znacznie większej odpowiedzialności za gospodarcze losy Europy i wspólnej waluty. Z punktu widzenia USA jest to warunkiem dalszego rozwoju gospodarczego naszego kontynentu, a co za tym idzie także wzrostu gospodarczego w Stanach Zjednoczonych. Amerykanie nie kryją swego rozczarowania z faktu, że Berlin nie chce odgrywać większej roli w Europie i nie wykazuje wystarczająco wiele solidarności w wychodzeniu z kryzysu. Do tego dochodzą chłodne relacje pomiędzy Obamą i Merkel. Amerykanie wiedzą także, że elita polityczna Berlina spisała już USA na straty jako największe mocarstwo na świecie. Nazwałbym to swego rodzaju amnezją myślenia strategicznego w Niemczech. Rezultatem jest rosnący dystans w relacjach amerykańsko-niemieckich. W dużym stopniu jest to zasługa kanclerz Merkel. Nie zrobiła dostatecznie wiele, aby nadać wzajemnym relacjom właściwego charakteru, nie kultywuje więzi transatlantyckich. Postępuje według zasady, że Amerykanie nie mają prawa udzielać Europejczykom rad, jak postępować w kryzysie.

—not. p.jen

Dzisiaj po południu Barack Obama wygłosi przemówienie pod Bramą Brandenburską. Pragnął to uczynić dokładnie w tym miejscu pięć lat temu jako kandydat na prezydenta. Stanowczy sprzeciw kanclerz Angeli Merkel uniemożliwił realizację tego zamierzenia. Swą tezę, że Europa jest najważniejszym sojusznikiem USA, wygłosił wtedy spod Kolumny Zwycięstwa. Słuchało go 200 tys. osób zachwyconych pojednawczymi słowami czarnego senatora z Illinois i jego ówczesnym hasłem „change".

Symboliczne znaczenie

Pozostało 91% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020