Węgierski minister spraw zagranicznych (i handlu zagranicznego - bo tak teraz nazywa się resort dyplomacji w Budapeszcie) Péter Szijjártó zaskoczył obserwatorów politycznych po swojej środowej wyprawie do Berlina. W czasie konferencji prasowej po spotkaniu ze swoim niemieckim partnerem Frankiem-Walterem Steinmeierem oświadczył w dość zaskakujący sposób, że „Węgry nie stanowią już problemu dla Europy" ale „są w stanie przyczynić się do tego, by Europa stała się jeszcze silniejsza". Dodał, iż jego rząd jest dumny z faktu, że „do niedawna Węgry dostarczały najwięcej gazu Ukrainie" podkreślając jak bardzo Budapeszt popiera suwerenność Ukrainy.
Jeszcze dalej Szijjártó poszedł w wywiadzie dla „Financial Times" podczas którego powiedział „środkowi Europejczycy dobrze wiedzą co oznaczało sąsiedztwo ze Związkiem Radzieckim i nie chcieliby tego nigdy więcej doświadczyć". Obecną współpracę Budapesztu z Moskwą określił jako działania wyłącznie pragmatyczne i gospodarcze. Politykę rosyjską określił jako „nie do przyjęcia" i opowiedział się za europejskim sankcjami.
Nagła zmiana retoryki w ustach polityka, który na Węgrzech uchodzi za niezłomnego kreatora wschodniej polityki Fideszu (i jednego z najbardziej zaufanych współpracowników premiera Orbána) nie może być przypadkiem. W końcu to pomysł „wschodniego otwarcia" utorował drogę młodego (36-letniego) polityka na szczyt węgierskiej dyplomacji. Szijjártó niestrudzenie podróżował na wschód, krążąc między Moskwą, Pekinem i stolicami Azji byle tylko zademonstrować, że Węgry mają alternatywę dla kontaktów z Zachodem. Poszukiwał więc współpracy z bardzo niesalonowymi reżimami w Azji Środkowej, a w ramach wschodnich zapędów Węgry zdecydowały się nawet na zamknięcie ambasady w Tallinie, co w czasie rosnącego zagrożenia krajów bałtyckich ze strony Moskwy trudno uznać za gest solidarności.
O tym, że Węgry „nie prowadzą polityki przyjaznej wobec Rosji, ale politykę przyjazną wobec Węgier" (czyli realizującą jedynie gospodarcze interesy narodowe) zapewniał zresztą już wcześniej podczas wizyty w Bawarii sam Viktor Orbán. Jeszcze wyraźniej wypowiedział się (wywodzący się z Fideszu) prezydent János Áder. Przemawiając na konferencji w Sofii stwierdził, że nie można zapominać o sowieckiej dominacji, a obecne związki z Rosją uznał za normalne kontakty gospodarcze, które nie dają Rosjanom żadnych preferencyjnych warunków.
Wypowiedzi węgierskich przywódców po długim okresie wręcz fascynacji „wspaniałymi perspektywami na wschodzie" brzmią zaskakująco (tym bardziej, że w podobnym tonie wypowiadają się ostatnio także politycy słowaccy, jak choćby prezydent Andrej Kiska). Oczywiście na razie trudno ocenić jak szczere są te deklaracje i jakie stoją za nimi motywacje. W końcu unijne sankcje za bardzo szkodliwe wciąż uważa kilku znanych węgierskich polityków , z przewodniczącym parlamentu László Kövérem (tym samym, który sprzeciwił się wywieszenia w parlamencie flagi Unii Europejskiej).