Reklama

Południe Europy nie chce nas bronić

Włosi, Hiszpanie, Portugalczycy i Grecy nie biorą udziału w rotacyjnej obecności wojsk NATO w Polsce.

Aktualizacja: 22.06.2015 12:04 Publikacja: 21.06.2015 21:16

Duński czołg Leopard na poligonie w Drawsku, 19 czerwca, w ramach manewrów SaberStrike-15

Duński czołg Leopard na poligonie w Drawsku, 19 czerwca, w ramach manewrów SaberStrike-15

Foto: PAP/ Marcin Bielecki

Po zajęciu przez Rosjan Krymu i części Donbasu jako pierwsi na terenie naszego kraju pojawili się Amerykanie. Pentagon wysłał do bazy w Łasku myśliwce F-16. Od tamtej pory kilkaset, a czasem nawet kilka tysięcy żołnierzy sojuszu stale stacjonuje na terenie Polski. To ma być sygnał dla Rosji, że choć pakt teoretycznie wciąż przestrzega zobowiązania podjętego w 1997 r. wobec prezydenta Borysa Jelcyna o „nierozmieszczaniu na stałe znaczących wojsk NATO na terenie nowych krajów członkowskich", to jest gotowy przyjść z pomocą Polsce w razie zagrożenie ze Wschodu.

– Bardzo doceniamy tą rotacyjną obecność i mamy nadzieję, że zostanie przekształcona w obecność stałą, bo także kryzys na Ukrainie przemienił się w stałe wyzwanie – mówił w czwartek prezydent Bronisław Komorowski w czasie spotkania z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem. Szef sojuszu obserwował największe manewry NATO, które odbywają się w Polsce (po raz pierwszy ćwiczy u nas tzw. szpica).

Jednak nie wszystkie kraje sojuszu wzięły na poważnie to przesłanie. Największy kontyngent przerzucili do Polski Amerykanie. Wschodnią flankę NATO wzmocnili też Kanadyjczycy, Brytyjczycy, Francuzi i Niemcy. Premier David Cameron kilka miesięcy temu wysłał do Polski jednorazowo przeszło tysiąc żołnierzy. Z kolei Francuzi przyjechali uzbrojeni w czołgi Leclerc. Nawet niewielka Belgia na kilka miesięcy wysłała do Polski kilka myśliwców F-16. W tych działaniach niemal w ogóle nie uczestniczą kraje południa Europy.

– To jest fakt – przyznaje „Rz" pułkownik Jose Maria Martinez Cortes, attache wojskowy ambasady Hiszpanii w Warszawie. Podkreśla jednak, że Hiszpania stara się w inny sposób wykazać solidarność z krajami wschodniej flanki NATO wobec rosyjskiego zagrożenia. – Bierzemy udział w patrolowaniu przestrzeni powietrznej państw bałtyckich, wysłaliśmy fregatę do zabezpieczenia Morza Czarnego, jesteśmy jednym z krajów najbardziej zaangażowanych w budowę natowskich sił szybkiego reagowania (tzw. szpica) – wymienia płk Cortes.

Podobnie argumentuje w rozmowie z „Rz" politykę Włoch ambasador Alessandro de Pedys. – Uważamy, że właściwą odpowiedzią na rosyjskie zagrożenie są decyzje o powołaniu sił szybkiego reagowania NATO (tzw. szpicy). Włochy były jedynym krajem NATO, który aż przez pół roku brał udział w zabezpieczeniu przestrzeni powietrznej nad państwami bałtyckimi, nasze myśliwce wielokrotnie odprowadzały rosyjskie samoloty – podkreśla de Pedys.

Reklama
Reklama

W połowie czerwca zakończyły się ćwiczenia wojsk łączności o kryptonimie Steadfast Cobalt-15. Uczestniczyło w nich ok. 850 żołnierzy. W tej grupie – jak szczegółowo wyliczył nam ppłk Artur Goławski z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, znalazł się jeden Portugalczyk, 91 Hiszpanów (mieli ze sobą 14 wozów) oraz 65 Włochów ( z siedmioma pojazdami). Po raz pierwszy w Polsce gościła tak liczna reprezentacja tych krajów od wybuchu kryzysu ukraińskiego.

Ich obecność była jednak niezbędna. Wojskowi sprawdzali bowiem systemy łączności na stanowiskach dowodzenia jednostek wyznaczonych do Sił Odpowiedzi NATO w 2016 roku. Łącznościowcy w Polsce przygotowywali się do największych w tym roku manewrów NATO – Trident Juncture-15, które zostaną zorganizowane w październiku w Hiszpanii, Portugalii i we Włoszech (weźmie w nich udział 25 tys. wojskowych).

Na te ćwiczenia na południe Europy Polska wyśle ok. 600 żołnierzy. – W grupie tej znajdą się m.in. wojska chemiczne, wojska specjalne, do Hiszpanii polecą też polskie F-16 – dodaje ppłk Artur Goławski.

Manewry te nie obejmą Grecji, dlatego Ateny nie wysłały do Polski ani jednego żołnierza. – Z powodu kryzysu musieliśmy radykalnie ograniczyć wydatki na obronę. Przed kryzysem wojsko pochłaniało 3,2 proc. PKB, dziś to zaledwie 1,7 proc. PKB. Musieliśmy wycofać się z operacji w Afganistanie, Kosowie, z tego samego powodu nie jesteśmy w stanie wziąć udziału w stałej rotacyjnej wojsk NATO w Polsce – tłumaczy „Rz" Nektarios Mitropulos, attache wojskowy ambasady Grecji, na stałe rezydujący w Berlinie.

Nie można także zapominać, że populistyczny grecki premier Aleksis Cipras prowadzi spolegliwą politykę wobec Rosji: po raz kolejny w miniony weekend spotkał się z Władimirem Putinem w Petersburgu, jest też niechętny utrzymaniu unijnych sankcji wobec Kremla.

Z danych NATO wynika zresztą, że jeszcze mniej na obronę przeznacza Portugalia (1,5 proc. PKB), Włochy (1,3 proc.) ale przede wszystkim Hiszpania (0,9 proc.). Populistyczna hiszpańska partia Podemos, która może współtworzyć rząd w Madrycie po wyborach jesienią tego roku, chce w ogóle wyjścia kraju z sojuszu.

Reklama
Reklama

Ale i Polska nie przejmuje się zbytnio problemami południa Europy, w szczególności zalewem imigrantów. Nasz kraj zablokował plan obowiązkowego rozlokowania uciekinierów, którzy przedostają się z Libii do Włoch. Wcześniej Polska tylko symbolicznie wsparła misję unijnej agencji Frontex patrolowania Morza Śródziemnego.

– Obecna sytuacja jest nie do utrzymania. Obowiązkowe rozlokowanie imigrantów jest konieczne, bo system dobrowolnej pomocy nie przyniósł efektów. Solidarność europejska nie może sprowadzać się do słów, musi być także poparta konkretnymi czynami – podkreśla ambasador de Pedys.

Zgodnie z projektem Komisji Europejskiej Polska miałaby przyjąć w ciągu dwóch lat 2659 imigrantów.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1288
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1287
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1286
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1284
Świat
Podcast „Rzecz o geopolityce”: Trump boi się Chin. Technologie i powrót przemysłu do USA
Reklama
Reklama