– Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Dziękuję Secret Service – mówił w sobotę w Reno Donald Trump, którego kilka minut wcześniej ochroniarze w pośpiechu wyprowadzili ze sceny. Ktoś krzyknął, że młody człowiek z plakatem „Republikanie przeciwko Trumpowi" ma broń. To okazało się nieprawdą, ale wystarczyło, aby wywołać panikę wśród zwolenników miliardera.
Bo Trump nie jest na swoim terenie. Przyjechał do Nevady, aby przerwać to, co przyjęto nazywać „kordonem sanitarnym Hillary Clinton", czyli zestaw „niebieskich stanów", które „na pewno" zagłosują za kandydatką demokratów.
– Uderzamy w twierdzę demokratów – zapowiedział.
Nowa szansa na zdobycie Białego Domu pojawiła się po tym, jak 28 października dyrektor FBI James Comey ogłosił wznowienie śledztwa w sprawie maili Clinton i mechanizmu finansowania jej fundacji w zamian za korzystne decyzje polityczne. To spowodowało, że poparcie dla Hillary mocno spadło, a takie stany jak Pensylwania, Michigan czy Minnesota, które w niektórych przypadkach od 40 lat nie głosowały na republikanów, teraz zaczęły się wahać.
W niedzielę Clinton, zamiast walczyć o Florydę i inne „swing states" (wahające się stany), musiała więc bronić „swego". Na gwałt zwołała wielki wiec poparcia w Grand Rapids w Michigan, podczas gdy Barack Obama zachęcał do poparcia swojej byłej sekretarz stanu w innej miejscowości tego stanu – Ann Arbor. Zaraz potem Hillary poleciała do Filadelfii, największego miasta Pensylwanii.