Badri Patarkaciszwili był jednym z największych wrogów prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego. W listopadzie zeszłego roku, gdy na ulicach Tbilisi doszło do zamieszek, władze oskarżyły go o próbę dokonania zamachu stanu. Wojsko wtargnęło do siedziby należącej do niego telewizji Imedi, a za Patarkaciszwilim rozesłano list gończy.Od tego czasu ukrywający się w Londynie milioner wielokrotnie powtarzał, że gruziński rząd próbuje go zamordować. „Sunday Times“ opublikował artykuł na temat rzekomego spisku na jego życie, cytując domniemanego płatnego mordercę, który miał czyhać na życie Patarkaciszwilego.
Nic dziwnego, że nagła śmierć biznesmena wydała się brytyjskiej policji podejrzana. Po wstępnym zbadaniu sprawę przekazano wydziałowi ds. najcięższych przestępstw. – Jeszcze dzisiaj zrobimy sekcję zwłok, żeby ustalić prawdziwą przyczynę zgonu – mówili prasie detektywi.Zdaniem rodziny nie ma mowy o zamachu. 52-letni Patarkaciszwili był chory na serce i dostał zawału. Taką też wersję przedstawił osobisty rzecznik zmarłego. Sytuację wykorzystali jednak gruzińscy opozycjoniści, którzy już wezwali do „rzetelnego i bezstronnego zbadania sprawy”.
Rati Szartawa, współpracownik Patarkaciszwilego, który pozostał w Tbilisi, uważa, że biznesmena zabiły wysuwane przeciwko niemu oskarżenia. – Machina państwowa go zwalczała. Jego serce tego nie wytrzymało – oświadczył.
Podobne słowa słychać z niechętnej prozachodniemu Saakaszwilemu Rosji. Według zastępcy przewodniczącego komisji bezpieczeństwa Dumy Władimira Kolesnikowa „za śmiercią Badriego stoją określone grupy interesów”. Twierdzi on, że sprawą interesują się rosyjskie służby.Na Wyspach sprawa trafiła na czołówki gazet. Brytyjczykom nie może się ona nie kojarzyć ze śmiercią znienawidzonego przez Kreml byłego szpiega Aleksandra Litwinienki w 2006 roku.