Polska może nie wydać pieniędzy, które ma do dyspozycji. A przecież ludzie już się przygotowali, że tu będzie autostrada, tam co innego, że studenci dostaną stypendia. I nagle się okaże, iż nic z tego, że te miliardy euro nam przepadły.
Na wydawanie pieniędzy mamy jeszcze przeszło dwa lata.
Przedsiębiorcom to wystarczy, bo oni na ogół kupują maszyny, komputery i się z tego rozliczają. Ale dla projektów infrastrukturalnych to mrugnięcie oka. Jak w ciągu dwóch lat wybudować na przykład autostradę, szarpiąc się najpierw z ekologami, potem zbierając wszystkie potrzebne zaświadczenia i zezwolenia na budowę? Średnio to trwa trzy – cztery lata. A sama budowa – kolejne dwa.
Gdy pani obejmowała urząd, media również alarmowały, że wykorzystanie funduszy unijnych jest nikłe, a jednak się udało.
To prawda, ale mieliśmy więcej podpisanych kontraktów niż obecny rząd. Poza tym przez dwa lata upraszczaliśmy procedury głównie dotyczące zamówień publicznych i rozliczeń, żeby każdej faktury nie sprawdzano cztery razy, tylko raz. I od razu mieliśmy efekty. Jednak po 2007 roku wydatkowanie pieniędzy z UE znowu spadło. Nie ukrywam, że trochę współczuję minister Bieńkowskiej. Ja miałam olbrzymie wsparcie obu premierów, z którymi pracowałam: i Kazimierza Marcinkiewicza, i Jarosława Kaczyńskiego. Premier Kaczyński powołał specjalny zespół, który podejmował szybkie decyzje, co należy robić w danej dziedzinie i raz w miesiącu odpytywał poszczególnych ministrów z realizacji programów unijnych. Bo problem polega na tym, że część ministrów w ogóle nie interesuje się problematyką funduszy unijnych i programów rozwojowych. Uważają, że podległe im instytucje dadzą sobie radę, a oni mają ważniejsze sprawy na głowie. Otóż nie. Czasem oko ministra jest potrzebne.
Ale dlaczego pani współczuje Bieńkowskiej?