Jesteśmy świadkami ustanawiania nowego porządku gospodarczego świata, epoki postglobalizacyjnej. Można uznać, że jego początkiem był pandemiczny krach więzi gospodarczych i zaopatrzeniowych, przyspieszeniem – wojna w Ukrainie i rozliczne efekty uboczne niemrawych sankcji na Rosję oraz emancypacja gospodarcza państw globalnego południa. Ale prawdziwym „boosterem” przebudowy relacji światowych stała się nieprzewidywalna polityka prezydenta Trumpa, odpowiedzialnego za losy największej gospodarki świata, czyli Stanów Zjednoczonych.
Czytaj więcej
Do 14 października niepewna jest przyszłość ceł wprowadzonych przez Donalda Trumpa, jak i wszystk...
Trump ma powody do frustracji, bo deficyt bilansu handlowego USA w całym okresie poprzednich rządów Demokratów oscylował w przedziale 60-80 mld dol. miesięcznie. Wzrósł on w marcu do rekordowego poziomu 140,5 mld dol., niejako w antycypacji nowej polityki celnej, by po ogłoszeniu nowych taryf spaść ponownie do poprzednich poziomów. Ta wielkość deficytu i ta sytuacja była celem ataku propagandowego Republikanów podczas wyborów prezydenckich w 2024 r. Cudownym środkiem zaradczym i narzędziem, które miało temu przeciwdziałać, były cła importowe. Średnia efektywna stawka celna pod koniec rządów ekipy Bidena wynosiła 7,4 proc. i na tym tle wysokie dwucyfrowe stawki zapowiadane przez Trumpa rzeczywiście robiły wrażenie.
Trump nie wziął pod uwagę faktu, że to, co Ameryka może czynić światu, współczesny wielowektorowy świat może też innymi drogami czynić Ameryce
Jak Donald Trump wypuścił dżina z butelki
Sposób wdrażania nowej polityki celnej jest jednak na tyle chaotyczny i demagogiczny, że powiedzieć, iż polityka ekonomiczna USA stała się chwiejna i niejasna, to zdecydowanie za mało. Cła co do zasady spowalniają rozwój gospodarczy, bowiem skokowo podnoszą koszty importu i zmniejszają popyt. Nowe warunki równowagi osiągane są dopiero z biegiem czasu. Co więcej, w nowej geopolityce amerykańskie cła są stosowane nie tylko jako broń ekonomiczna, ale i polityczna.