Reklama

Wojciech Warski: O przywódcach i narzędziach przymusu ekonomicznego

Nową erę kształtują narzędzia przymusu ekonomicznego i technologicznego: cła, sankcje, ataki na łańcuchy dostaw i środki logistyczne, dostępność zasobów. Wszystko to stało się bronią bezwzględnie wykorzystywaną w realiach współzależności gospodarek.

Publikacja: 09.09.2025 05:08

Prezydent USA Donald Trump

Prezydent USA Donald Trump

Foto: SAUL LOEB / AFP

Jesteśmy świadkami ustanawiania nowego porządku gospodarczego świata, epoki postglobalizacyjnej. Można uznać, że jego początkiem był pandemiczny krach więzi gospodarczych i zaopatrzeniowych, przyspieszeniem – wojna w Ukrainie i rozliczne efekty uboczne niemrawych sankcji na Rosję oraz emancypacja gospodarcza państw globalnego południa. Ale prawdziwym „boosterem” przebudowy relacji światowych stała się nieprzewidywalna polityka prezydenta Trumpa, odpowiedzialnego za losy największej gospodarki świata, czyli Stanów Zjednoczonych.

Czytaj więcej

Co się dzieje w USA? Przyszłość wojny celnej rozstrzygnie Sąd Najwyższy

Trump ma powody do frustracji, bo deficyt bilansu handlowego USA w całym okresie poprzednich rządów Demokratów oscylował w przedziale 60-80 mld dol. miesięcznie. Wzrósł on w marcu do rekordowego poziomu 140,5 mld dol., niejako w antycypacji nowej polityki celnej, by po ogłoszeniu nowych taryf spaść ponownie do poprzednich poziomów. Ta wielkość deficytu i ta sytuacja była celem ataku propagandowego Republikanów podczas wyborów prezydenckich w 2024 r. Cudownym środkiem zaradczym i narzędziem, które miało temu przeciwdziałać, były cła importowe. Średnia efektywna stawka celna pod koniec rządów ekipy Bidena wynosiła 7,4 proc. i na tym tle wysokie dwucyfrowe stawki zapowiadane przez Trumpa rzeczywiście robiły wrażenie.

Trump nie wziął pod uwagę faktu, że to, co Ameryka może czynić światu, współczesny wielowektorowy świat może też innymi drogami czynić Ameryce

Jak Donald Trump wypuścił dżina z butelki

Sposób wdrażania nowej polityki celnej jest jednak na tyle chaotyczny i demagogiczny, że powiedzieć, iż polityka ekonomiczna USA stała się chwiejna i niejasna, to zdecydowanie za mało. Cła co do zasady spowalniają rozwój gospodarczy, bowiem skokowo podnoszą koszty importu i zmniejszają popyt. Nowe warunki równowagi osiągane są dopiero z biegiem czasu. Co więcej, w nowej geopolityce amerykańskie cła są stosowane nie tylko jako broń ekonomiczna, ale i polityczna.

Reklama
Reklama

Tę złożoną sytuację można skwitować tak, że Trump – rozpętując wojny celne w celu nowego poukładania relacji ekonomicznych ze światem oraz dla nagradzania i karania zgodnego z aktualnym pojmowaniem interesu USA – „wypuścił dżina z butelki”. Nie wziął pod uwagę faktu, że to, co Ameryka może czynić światu, współczesny wielowektorowy świat może też innymi drogami czynić Ameryce. Tym trudniej jest zapanować nad wielowątkowymi skutkami, że reakcja zaatakowanych z reguły sięga na pola nieprzewidywalne politycznie i gospodarczo.

Rosja jest traktowana przez Trumpa jak mocarstwo specjalnej troski, któremu podniesienia stawek celnych dla (obecnie) rachitycznego handlu nawet nie wspomniał

Dlaczego Donald Trump łagodnie traktuje Rosję…

Decyzje prezydenta Trumpa są emanacją jego filozofii „deali”, a nie posunięć strategicznych, dyktowanych zobowiązaniami i racjami długoterminowymi. Nie jest naszym bezpośrednim zmartwieniem, że podkopuje ona zaufanie do Ameryki oraz zagraża pozycji dolara jako waluty rezerwowej świata. USA starają się stosować obecnie politykę „cherry picking” – eliminowania lub formatowania przeciwników na drodze ekonomicznej, w przygotowaniu do rozgrywki z przeciwnikiem strategicznym, czyli Chinami. Tu notujemy jednak olbrzymie niekonsekwencje, przynajmniej patrząc z europejskiej perspektywy.

Po pierwsze, Rosja. Dlaczego tej polityki Trump nie chce zastosować wobec „odwiecznego” wroga świata Zachodu? Konsekwentne i poparte ochroną militarną wymuszanie reżimów sankcyjnych, skończenie z polityką wyjątków w takt interesów wielkich graczy gospodarczych, rzuciłoby Rosję na kolana kosztem wewnętrznym dużo mniejszym, niż pomoc gospodarcza i wojskowa udzielana Ukrainie. Jest jednak przeciwnie – Rosja jest traktowana jak mocarstwo specjalnej troski, któremu podniesienia stawek celnych dla (obecnie) rachitycznego handlu nawet nie wspomniano, a skuteczność sankcji np. w newralgicznym obszarze wysokich technologii, części samolotowych, czy skuteczność kontroli eksportu rosyjskiej ropy – jest niewielka. Wiara, że zagłaskiwaniem Kremla uda się wbić klin we współpracę rosyjsko-chińską, jest naiwna.

Mierzalnym efektem tej polityki jest popychanie Indii do współpracy z Rosją

…ale uderza w Indie zarabiające na ropie z Rosji?

Po drugie, Indie. Wprowadzenie obecnych ceł 50 proc. władze USA uzasadniły zwiększonymi zakupami przez Indie ropy naftowej z Rosji. Reuters przywołał szacunki, według których od 2022 r., czyli od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę, Indie zaoszczędziły ok. 17 mld dol., kupując rosyjską ropę. Doradca Białego Domu ds. handlu Peter Navarro określił Indie jako „pralnię Kremla” i zażądał wstrzymania importu rosyjskiej ropy. Jego zdaniem zakupy te podkopują międzynarodowe wysiłki na rzecz izolacji Rosji.

Reklama
Reklama

Trudno oprzeć się tu wrażeniu hipokryzji, gdy z drugiej strony USA nie robią nic, by wymuszać stosowanie limitów cenowych na rosyjską ropę wobec wszystkich innych klientów Rosji. Mierzalnym efektem tej polityki jest popychanie Indii do współpracy z Rosją, czego wyrazem są wizyty indyjskiego ministra spraw zagranicznych w Moskwie i podjęcie negocjacji w sprawie zakupu myśliwców najnowszej generacji Su-57.

Wydaje się, że relacje amerykańsko-indyjskie zdominowane są obecnie przez zupełnie inne mechanizmy wojen gospodarczych. Perspektywy alternatywnego dostępu do krytycznych minerałów ziem rzadkich, choć niejasne, kazały Amerykanom postawić na współpracę z wrogim Indiom Pakistanem. Ale prawdziwe motywy tej decyzji mogą tkwić w zupełnie przyziemnych interesach rodziny Trumpów w obszarze kryptowalut, rozwijanych w Pakistanie z jej udziałem, pod parasolem reżimu wojskowego.

Innym ważnym czynnikiem jest też zapewne miłość własna Trumpa, który widział się jako autor zażegnania niedawnego zbrojnego konfliktu indyjsko-pakistańskiego (mimo zaprzeczeń premiera Modiego) i kandydat do pokojowej nagrody Nobla. To pokazuje, że we współczesnej polityce Białego Domu elementy osobowościowe prezydenta Trumpa i jego osobisty interes mogą grać istotną rolę.

Toczone w lipcu negocjacje, zwieńczone spotkaniem przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli van der Leyen z Donaldem Trumpem, można więc śmiało nazwać krytycznymi

USA to kluczowy partner handlowy Europy

Z europejskiego punktu widzenia, skutki ekonomiczne niedogadania się z Trumpem byłyby poważne. W 2024 roku eksport do USA stanowił 20,6 proc. całości eksportu towarów z Unii Europejskiej, wobec 13,7 proc. udziału w imporcie do Unii – co czyni USA kluczowym partnerem handlowym dla UE. Wartość handlu towarami między UE a USA wyniosła 867 mld euro, a usługami dodatkowo 817 mld euro. Unia Europejska wyeksportowała do Stanów Zjednoczonych towary o wartości 532,3 mld euro, importując produkty za 334,8 mld euro. Dało to jej nadwyżkę towarową na poziomie 198 mld euro, niemal o 50 proc. wyższą niż dziesięć lat wcześniej.

Toczone w lipcu negocjacje, zwieńczone spotkaniem przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli van der Leyen z Donaldem Trumpem, można więc śmiało nazwać krytycznymi. Ostatecznie uzgodniono bazową stawkę celną w wysokości 15 proc. na większość towarów eksportowanych z UE do USA. Ta nowa stawka obejmuje m.in. samochody, części samochodowe, leki i półprzewodniki, obniżając je z wcześniejszych, wyższych poziomów. Obie strony odeszły od wstępnych zapowiedzi – USA ze stawką 30 proc., a UE zrezygnowała z zapowiadanych, ale niezdefiniowanych retorsji.

Reklama
Reklama

Zobowiązanie dodatkowych inwestycji w USA za 600 mld dol. wydaje się zobowiązaniem pustym

Porozumienie z Trumpem ostatecznie topi Nord Stream

Porozumienie zawiera też dodatkowe zobowiązania Unii do zakupu surowców energetycznych i inwestycji unijnych w Stanach Zjednoczonych, choć szczegóły umów są nadal uzgadniane. Ustalenia w kwestii stali i aluminium pozostają niezmienione. Ogłoszone zobowiązania UE obejmują zakupy surowców energetycznych o wartości 250 mld dol., czyli ok. 220 mld euro rocznie (750 mld dol. w ciągu trzech lat).

Ponieważ cały roczny import UE wyniósł w 2024 r. 376 mld euro, to oznacza, że w wyniku porozumienia połowa importu nośników energii musiałaby pochodzić z USA. Jest to problematyczne, bo barierą są czynniki infrastrukturalne (zwłaszcza terminale LNG) po obu stronach i zdecydowany kurs Europy na energię odnawialną. Jednak samo przestawienie importu paliw kopalnych na zakupy w USA jest strategicznie korzystne dla Polski, bo odsunie w niebyt teoretyczną możliwość powrotu niektórych krajów UE do importu z Rosji po ustaniu wojny. Jeżeli porozumienie wejdzie w życie, to przypieczętuje rezygnację Niemiec z prób reaktywacji Nord Streamu.

Natomiast zobowiązanie dodatkowych inwestycji w USA za 600 mld dol. wydaje się zobowiązaniem pustym. UE nie ma narzędzi, które zmusiłyby inwestorów do inwestowania za oceanem. To są więc kwoty „propagandowe”, obliczone na cele wewnętrzne polityki Trumpa w Stanach Zjednoczonych, podobne do nigdy niewypełnionych podobnych zobowiązań Chin z 2020 r. do importu z USA za 200 mld dol. rocznie.

Jakie znaczenie dla Polski ma umowa USA–UE?

Nowe 15-proc. cła mają dla Polski mało wymierne znaczenie, bo też i nasza bezpośrednia wymiana handlowa ze Stanami imponująca nie jest: w 2024 r. wyniosła 22,5 mld euro, z polskim eksportem na poziomie 11,6 mld euro i importem z USA w wysokości 10,9 mld euro, odnotowując wzrost w porównaniu do roku poprzedniego. To nie są stawki zaporowe w rozwoju tego handlu, co nie znaczy, że nie mają znaczenia. Jednak w ocenie Polskiego Instytutu Ekonomicznego, gdyby negocjacje zakończyły się np. na stawce 25 proc. cła importowego do USA, to spowodowałyby uszczerbek w polskim PKB o ok. 0,4 proc. Obecna stawka utrudni ekspansję na rynek amerykański polskim producentom, np. z branży automotive (przy „wysychającym” rynku europejskim, ale nadal żywym w USA), lecz nie jest zaporowa.

Reklama
Reklama

Dlaczego umowa z USA to jednak sukces Europy?

Krytycy porozumienia podnoszą przede wszystkim brak retorsji i jednostronne zobowiązania Unii, przy braku zobowiązań ze strony USA, np. w obszarze podatku cyfrowego. Należy jednak otwarcie powiedzieć, że w obecnej sytuacji geopolitycznej „Europa nie ma kart” i wynegocjowane relatywnie niskie stawki, tylko o niewiele punktów procentowych podnoszące poprzednie zobowiązania, są paradoksalnie jej sukcesem negocjacyjnym. W sytuacji zagrożenia rosyjskiego i w szybko zmieniającym się kontekście geopolitycznym, Europa po prostu nie może sobie pozwolić na eskalowanie konfliktu z USA.

Nową erę kształtują narzędzia przymusu ekonomicznego i technologicznego – cła, sankcje, ataki na łańcuchy dostaw i środki logistyczne, dostępność zasobów. W dobie globalizacji mało kto tworzył „plany B” dla dostarczania określonych surowców i zasobów produkcyjnych. Zerwanie z zasadami wolnego przepływu towarów gwałtownie unaoczniło szereg ukrytych dotąd zależności, gdy krytyczne zasoby okazały się być w ręku państw niekooperujących lub wręcz wrogich. W ten sposób zasoby stały się bronią, bezwzględnie wykorzystywaną w realiach współzależności. Z bronią tą współczesne gospodarki niestety muszą coraz bardziej się liczyć.

O autorze

Dr Wojciech Warski

Ekspert Fundacji Wolności Gospodarczej i Team Europe Direct przy Komisji Europejskiej, członek Rad Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego, były wiceprezes BCC i Rady Dialogu Społecznego.


Jesteśmy świadkami ustanawiania nowego porządku gospodarczego świata, epoki postglobalizacyjnej. Można uznać, że jego początkiem był pandemiczny krach więzi gospodarczych i zaopatrzeniowych, przyspieszeniem – wojna w Ukrainie i rozliczne efekty uboczne niemrawych sankcji na Rosję oraz emancypacja gospodarcza państw globalnego południa. Ale prawdziwym „boosterem” przebudowy relacji światowych stała się nieprzewidywalna polityka prezydenta Trumpa, odpowiedzialnego za losy największej gospodarki świata, czyli Stanów Zjednoczonych.

Trump ma powody do frustracji, bo deficyt bilansu handlowego USA w całym okresie poprzednich rządów Demokratów oscylował w przedziale 60-80 mld dol. miesięcznie. Wzrósł on w marcu do rekordowego poziomu 140,5 mld dol., niejako w antycypacji nowej polityki celnej, by po ogłoszeniu nowych taryf spaść ponownie do poprzednich poziomów. Ta wielkość deficytu i ta sytuacja była celem ataku propagandowego Republikanów podczas wyborów prezydenckich w 2024 r. Cudownym środkiem zaradczym i narzędziem, które miało temu przeciwdziałać, były cła importowe. Średnia efektywna stawka celna pod koniec rządów ekipy Bidena wynosiła 7,4 proc. i na tym tle wysokie dwucyfrowe stawki zapowiadane przez Trumpa rzeczywiście robiły wrażenie.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Brak zaufania podcina nam skrzydła. Jest źle
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Napięty budżet i spóźniony refleks Adama Glapińskiego
Opinie Ekonomiczne
Polska czy urzędnicza racja stanu?
Opinie Ekonomiczne
Janusz Jankowiak o szkodliwych skutkach... cięcia stóp
Opinie Ekonomiczne
Robert Gwiazdowski: Nowa polityka klimatyczna
Reklama
Reklama