USA, które będą gospodarzem szczytu państw G20 za rok w Miami, już zapowiedziały zaproszenie nań Polski. Tu satysfakcja miesza się z obawami o możliwą awanturę na linii rząd – prezydent, kto ma się ogrzać w słońcu Florydy i Donalda Trumpa. Ale jest uzasadniona, bo faktycznie polska gospodarka doszlusowała do grona 20 największych w świecie, nie tylko – jak widać – w wymiarze politycznym, ale przede wszystkim statystycznym.
I zbytnio nie burzy zadowolenia to, co statystycy dodają drobnym drukiem, iż 20. miejsce w rankingu zawdzięczamy nie tylko solidnemu wzrostowi PKB po upadku komunizmu, ale także umacniającemu się w ostatnich trzech latach złotemu, który na ostatniej prostej pomógł nam przeskoczyć Szwajcarię.
Jak doganiamy Japonię i gonimy Litwę
Ale co tam Szwajcaria… Dla mnie, który dobrze pamiętam słowa Lecha Wałęsy z 1981 r., że „gdy spluniemy w dłonie, raz dwa zbudujemy drugą Japonię”, wyjątkowo ekscytująca jest informacja, że właśnie teraz, po blisko 45 latach, nasz sponiewierany przez historię kraj przeskakuje Japonię – pod względem PKB na osobę, skorygowanego siłą nabywczą. I właśnie w tej korekcie jest haczyk – poziom cen mamy w Polsce przeciętnie niższy niż w Japonii, co relatywnie wzmacnia naszą siłę nabywczą. I stanowi statystyczny dopalacz.
Czytaj więcej
Po listopadzie dziura w kasie państwa wyniosła niemal 245 mld zł – podało Ministerstwo Finansów....
Bez niego wyglądamy gorzej, także gdy np. porównujemy nominalny poziom płac, naszych i sąsiadów. Przeciętny Polak zarabia nie tylko mniej niż Niemiec czy Francuz, ale mniej niż Litwin czy Słowak, których rzekomo miało zrujnować przyjęcie euro.