Rafał Kostrzyński z Kabulu
Stoją w dwuszeregu na niewielkim placu apelowym pomiędzy barakami Wojskowego Centrum Szkoleniowego w Kabulu. Czternaście rekrutek, które za trzy miesiące trafią do regularnej służby w stopniu podporucznika. Mają na sobie ciężkie buty, ciemnozielone mundury i czarne chusty.
W kraju, w którym kobiety tradycyjnie noszą burki, wychowują dzieci i prowadzą dom, to widok niezwykły. I one o tym wiedzą. Zgłosiły się do armii świadome, że będą musiały stawić czoło nie tylko wrogowi, ale przede wszystkim stereotypom. Na ich dziecięcych twarzach maluje się śmiertelna powaga. Gdy przed dwuszeregiem pojawia się major Fahima Misbah, stają na baczność. Rozpoczyna się musztra.
Kursy oficerskie dla kobiet w Afgańskiej Armii Narodowej (ANA) ruszyły rok temu. Trwają 20 tygodni, z czego połowa poświęcona jest na naukę czytania i pisania oraz na opanowanie podstaw języka angielskiego i obsługi komputera. Dopiero potem zaczyna się prawdziwe szkolenie wojskowe: strzelanie, samoobrona, obsługa radiostacji i udzielanie pierwszej pomocy. Do tej pory taki kurs ukończyły dwie grupy. Wyprężone jak struny dziewczęta na placu apelowym będą trzecią.
– Szanse na to, że trafią na front, są praktycznie żadne – mówi dowódca centrum pułkownik Muhammad Amin Wahedi.