Niezadowoleni są chyba tylko pracownicy fabryki wyrobów tytoniowych w Montevideo. Kilka tygodni okupowali zakład, ale właśnie zakończyli protest: właściciel zgodził się wypłacić większości z 62 pracowników równowartość 36 pensji. Nie ma już przeszkód, by Philip Morris International wyniósł się z jednego z krajów najbardziej wrogo nastawionych do tytoniu.
Konflikt z Urugwajem zaczął się, gdy prezydentem tego kraju został w 2005 r. onkolog. Tabaré Vázquez od razu rozpoczął zmasowaną kampanię antynikotynową. Rok później zakazano palenia papierosów w zakładach pracy, barach, restauracjach, dyskotekach – wszędzie poza własnym domem i wolnym powietrzem. Papierosy zdrożały, Philip Morris musiał wycofać wyroby reklamowane jako „lights", został zmuszony do pokrycia 80 proc. opakowań przestrogami przed zabójczymi skutkami palenia. Tego było za wiele. Gigant wystąpił przeciw Urugwajowi do Międzynarodowego Centrum Rozstrzygania Sporów Inwestycyjnych. Żąda 2 mld dolarów odszkodowania.
Władze liczącego 3,5 mln mieszkańców Urugwaju, którego PKB (50 mld dolarów) jest mniejszy niż roczne wpływy PMI ze sprzedaży papierosów (prawie 68 mld dolarów w 2010 r.), uznały, że tytoniowy potentat chce zrujnować mały kraj, by zniechęcić większe do wypowiadania mu tego rodzaju wojen.
Na wojny się zanosi, bo rozwiązania podobne do urugwajskich planuje wiele państw. W Australii od 1 stycznia papierosy mają być sprzedawane w brzydkich, zielonych opakowaniach, trzy czwarte powierzchni zajmą ostrzeżenia. Gigantyczne przestrogi wkrótce wprowadzą też m.in. Kanada, USA i Polska. Islandia poważnie myśli o sprzedaży papierosów na receptę. Pozostały Afryka i Azja, ale i tam są problemy. Po podwyżce akcyzy zmalał popyt na papierosy w Japonii. W Bhutanie od paru lat w ogóle nie wolno sprzedawać tytoniu.