Niezależny portal „Biełorusskij Partizan" w ślad za rosyjską „Niezawisimą Gazietą" sugeruje wręcz, że jeszcze w tym tygodniu może dojść do dwóch ważnych wydarzeń. Do Mińska wrócą ambasadorowie państw UE, którzy opuścili to miasto, gdy władze białoruskie poleciły wyjechać „na konsultacje" szefom placówek Polski i Unii Europejskiej, równocześnie wypuszczeni zostaną więźniowie polityczni, co jest podstawowym żądaniem Brukseli.
Dowodem na pogorszenie stosunków białorusko-rosyjskich jest dziwna „wojna lotnicza". Najpierw strona rosyjska niespodziewanie zakazała Bieławii lotów do Moskwy. W odpowiedzi Białoruś zabroniła wszystkim rosyjskim liniom latania do Mińska.
Zamieszanie trwało krótko i wydawało się już, że sprawa została rozstrzygnięta, kiedy Rosjanie zakazali Bieławii lotów do wszystkich miast rosyjskich, poza Moskwą. Ta decyzja ma wejść w życie 13 kwietnia, a według ekspertów nie chodzi tu o wojnę o strefy wpływów między dwoma przewoźnikami, w tym przypadku między Bieławią i Aerofłotem. To batalia pomiędzy Moskwą a Mińskiem. Kremlowi może chodzić o ostrzeżenie prezydenta Aleksandra Łukaszenki, czym zakończy się ewentualne ocieplenie relacji pomiędzy Białorusią i Unią Europejską. A celem ubocznym jest przejęcie Bieławii przez Rosję. I nie będzie to bynajmniej zwykły zakup.
– Przerwanie dyplomatycznej wojny z Brukselą jest możliwe – powiedział „Rz" białoruski politolog Walery Karbalewicz. – Sam Łukaszenko w swoim wystąpieniu 5 kwietnia, choć w dość specyficzny sposób, zaproponował Unii Europejskiej pokój – dodał. W zamian za zwolnienie dwóch więźniów politycznych ambasadorowie krajów UE mieliby wrócić do Mińska.
Według Karbalewicza taki powrót mógłby nastąpić jednak nie w najbliższych dniach, jak prognozowała choćby „Niezawisimaja Gazieta", lecz trochę później, w końcu kwietnia. – Sugerował to szef prezydenckiej administracji Uładzimir Makiej. Potrzebne jest bowiem kolejne posiedzenie Rady UE. Gdyby nie doszło na nim do przyjęcia nowych sankcji, wówczas wymiana więźniów na ambasadorów byłaby możliwa – powiedział.
Wypuszczone zostałyby prawdopodobnie tylko dwie osoby, bo Łukaszenko wspominał, że chodzi o więźniów, którzy napisali prośby o ułaskawienie. – Jednym z nich jest były kandydat na prezydenta Białorusi Andrej Sannikau, a drugim koordynator obywatelskiej kampanii „Białoruś europejska" Zmicier Bondarenka – dodał Karbalewicz.
Nieco inny pogląd prezentuje inny białoruski politolog Uładzimir Podgoł. – Łukaszenko i jego ekipa, a więc Uładzimir Makiej i szef resortu spraw zagranicznych Siarhiej Martynau, przekazali Zachodowi szczególne przesłanie, że powinien uznać Białoruś taką, jaka jest – powiedział „Rz". – Zgodnie z tym scenariuszem najpierw powinni wrócić ambasadorowie krajów UE, a dopiero potem może zostać nawiązany dialog – podkreślił. Jak wskazał, władze białoruskie usiłują w skierowanej do wewnątrz propagandzie rozdzielić sprawę więźniów politycznych i sankcji UE. – Te sankcje zostały przecież wprowadzone właśnie po to, by doprowadzić do zwolnienia uwięzionych. A Martynau mówił niedawno, że sankcje to nieuzasadniony, zewnętrzny nacisk, podczas gdy więźniowie to wewnętrzna sprawa Białorusi, wynikająca wyłącznie z naszego prawa karnego – dodał.
Niemniej wczoraj Łukaszenko po raz kolejny zaapelował o poprawę współpracy z Europą. Podczas spotkania z ambasadorem Zakonu Maltańskiego Paulem Frederikiem von Furcherem wezwał Kościół katolicki, by mu w tym pomógł. – Macie wielkie wpływy w Stolicy Apostolskiej, macie wielu wpływowych ludzi, którzy powinni w końcu popatrzeć na to, co się dzieje w stosunkach z krajem, w którym drugie co do wielkości w przestrzeni postsowieckiej wyznanie to katolicyzm. Gdzie żyją dobrzy ludzie, którzy pragną żyć w przyjaźni – podkreślił. Von Furcher obiecał pomoc.