Korespondencja ?z Brukseli
Europejska Partia Ludowa, największa obecnie frakcja polityczna w Parlamencie Europejskim, wybrała wczoraj swojego kandydata na szefa Komisji Europejskiej. Obyło się bez zaskoczenia: większość głosów delegatów zgromadzonych w Dublinie dostał dostał Jean-Claude Juncker, były prezydent Luksemburga. Ale skala zwycięstwa nie była porażająca. Juncker dostał 382 głosy, a jego konkurent Michel Barnier, francuski komisarz ds. rynku wewnętrznego, 245. Co więcej, Juncker, którego kompetencji nie kwestionuje nikt, w powszechnym przekonaniu może być elementem nieszczerej gry, której efektem może być nominowanie na wysokie stanowisko w UE kogoś zupełnie innego. Na przykład Donalda Tuska.
Czekanie na wybory
– Sprawa jest oczywista: jeśli wygramy wybory, to nasz kandydat będzie szefem Komisji Europejskiej – powiedział Joseph Daul, przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej. Taki model forsuje Parlament Europejski, który upiera się, żeby na szefa unijnej instytucji został wybrany kandydat zwycięskiej partii. Czyli Jean-Claude Juncker, jeśli wygrają chadecy z EPL, lub Martin Schulz, jeśli wygrają socjaliści. Ale od początku nie podobało się to Angeli Merkel. Bo zgodnie z unijnymi traktatami to Rada Europejska, czyli szefowie państw i rządów, wskazuje szefa KE. Biorąc pod uwagę wynik wyborów, ale niekoniecznie konkretne kandydatury. EPL była jednak pod ścianą, krytykowana przez socjalistów musiała w końcu wskazać swojego czołowego kandydata przed wyborami PE. Zdaniem wielu obserwatorów wcale nie jest to kandydat docelowy. – Jest spiskowa teoria, która mówi, że Juncker nie jest wcale szczerym kandydatem na szefa KE. Założenie jest takie, że zostanie on zablokowany przez grupę przywódców na czele z Davidem Cameronem, którym nie podoba się jego federalistyczna wizja Europy – mówi „Rz" Thomas Klau, ekspert paryskiego biura European Council for Foreign Relations. I wtedy przywódcy w jedną noc w Brukseli wybiorą kogoś zupełnie innego. – Ma nadzieję, że ten funkcjonujący w przyszłości model watykańskiego konklawe nie powróci, ale jest taka możliwość – uważa Klau. I wtedy zdaniem eksperta każde nazwisko jest możliwe. Również Donalda Tuska.
Rada czy Komisja
Jest jeszcze druga szkoła myślenia, według naszych nieoficjalnych informacji dużo bliższa samemu Tuskowi. Tak naprawdę polski premier byłby bardziej zainteresowany posadą szefa Rady Europejskiej, którą obecnie zajmuje Herman Van Rompuy. Bo – według niego i jego doradców – jest ona mniej zajmująca w sensie czasowym, a więc pozostawiająca pole do aktywności politycznej w kraju, na przykład w czasie kampanii wyborczej.
Sprawa języka
A także mniej wymagająca pod względem językowym: szef Rady to funkcja bardziej polityczna, podczas gdy przewodniczący KE jest też menedżerem kierującym na co dzień wielkim przedsiębiorstwem. Niedoskonała znajomość angielskiego miałaby, w tej wersji, być mniejszym problemem w Radzie niż w Komisji. Tym ambicjom mógłby stanąć na przeszkodzie Jean-Claude Juncker, ale wczorajsze wyniki głosowania nie są wcale takie dobre dla niego. – Juncker mógłby być bardziej zainteresowany posadą szefa Rady – przyznaje Thomas Klau. W sytuacji gdyby chadecy wybory wygrali, do obsadzenia mogłyby być oba stanowiska. Ale gdyby przegrali, co jest możliwe według aktualnych sondaży, to wtedy szefem KE zostaje socjalista, a szefem Rady – chadek. – Juncker jest tym bardzo zainteresowany.