Korespondencja z Brukseli
Władze Parlamentu Europejskiego pracują nad nowym systemem organizacji pracy eurodeputowanych. Pierwotnym założeniem było zwiększenie budżetu na ten cel, ale – jak dowiedziała się „Rzeczpospolita" – w dyskusji pojawił się pomysł ograniczenia liczby asystentów zatrudnianych w kraju i zmuszenia europosłów do tworzenia etatów w Brukseli.
– Możemy pójść w kierunku wyznaczenia minimalnej liczby asystentów akredytowanych w Brukseli lub maksymalnej liczby tych zatrudnianych w kraju lub zdecydować się na oba rozwiązania. Decyzja musi być podjęta przez Biuro PE (przewodniczący, 14 wiceprzewodniczących oraz pięciu kwestorów – red.) – mówi nam dobrze poinformowany urzędnik PE.
Byłby to cios dla PiS, którego eurodeputowani oszczędzają na droższych asystentach w Brukseli i tworzą wiele etatów w kraju. Nieoficjalnie w PE zdziwienie budzi możliwość wykonywania trudnego mandatu europosła z pomocą zaledwie jednego, a czasem nawet żadnego asystenta na miejscu. Stąd pomysł, żeby tzw. asystentów akredytowanych, czyli przy PE, było przynajmniej dwóch.
Na prowadzenie biura i opłacenie asystentów każdy europoseł dostaje 21 tys. euro
Wśród polskich eurodeputowanych widać partyjną prawidłowość. Eurodeputowani PiS w znakomitej większości radzą sobie bez pomocy w PE. Z 20 polskich eurodeputowanych, którzy mają mniej niż dwóch asystentów akredytowanych, aż 14 jest z ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. Wielu z nich to debiutanci w PE, trudno zatem zakładać, że wiedzą, jak funkcjonuje ta instytucja.
PiS zatrudnia wiele osób w Polsce. Rekordzistami są Ryszard Czarnecki i Kosma Złotowski, którzy mają po 17 asystentów w kraju. W pierwszej dziesiątce krajowych rekordzistów jest też dwóch eurodeputowanych PSL – Czesław Siekierski i Andrzej Grzyb – ale oni zatrudniają też odpowiednio po trzech i dwóch asystentów w Brukseli.
Na prowadzenie biura i opłacenie asystentów eurodeputowani dostają 21 tys. euro. O tym, ilu i gdzie ich zatrudnią, decydują sami. Różnica między asystentami akredytowanymi a krajowymi polega jednak na tym, że wynagrodzenie tych pierwszych nie może być mniejsze niż ok. 1800 euro netto. Tymczasem w Polsce można mnożyć partyjne etaty i każdej osobie płacić np. po 200 euro.