Najnowszy pomysł Warszawy związany z wojną na Ukrainie dotąd znany był z enigmatycznych wypowiedzi polityków. „Rzeczpospolita" poznała jego kluczowe szczegóły i kulisy rozmów z głównym hamulcowym w tej sprawie – Berlinem.
Prezydent i rząd przekonują Brukselę oraz kraje Unii, by wydatki na armię wyłączyć z limitów budżetowych, które zakazują deficytu przekraczającego 3 proc. PKB. Powód? Sytuacja na Wschodzie i marny stan większości armii krajów Unii i NATO.
Chodzi o to, aby członkowie Unii nie musieli się obawiać, że większe wydatki na zbrojenia wpędzą ich w procedurę nadmiernego deficytu, która wiąże się ze ścisłą kontrolą finansów przez Brukselę. To kolejny projekt – po unii energetycznej – który jest reakcją Polski na agresywną politykę Rosji.
Pomysł przedstawiła prezydentowi premier Ewa Kopacz. Bronisław Komorowski wspomniał o nim przy okazji ogłaszania decyzji o zakupach śmigłowców oraz systemów antyrakiet. Sprzyja mu szef Rady Europejskiej Donald Tusk.
Sojuszników możemy znaleźć w Paryżu, bo Francja właśnie ogłosiła zwiększenie wydatków na armię. Według naszych rozmówców w rządzie i otoczeniu prezydenta największym hamulcowym są Niemcy, przywiązani do dyscypliny budżetowej w UE. – Berlin obawia się, że to będzie furtka dla krajów takich jak Grecja – twierdzi nasz rozmówca z resortu finansów.