Po dwóch medalach Weroniki Nowakowskiej i dobrych występach naszych pozostałych biathlonistek, słabej formie wielu rywalek naprawdę rysowała się szansa na podium w sztafecie. Szansa mała, ale jak zwykle rozdmuchana przez media ogłupiające kibiców histeryczną propagandą sukcesu do rozmiarów niezachwianej pewności. Zaczęło się pięknie. Monika Hojnisz zestrzeliła wszystkie 10 tarcz i sensacyjnie przybiegła na pierwszym miejscu. Można było zacząć śnić. Przebudzenie było nagłe i brutalne. Magdalena Gwizdoń na drugiej zmianie nie zdołała opanować nerwów. Chybiła aż 9 razy grzebiąc szanse, skazując koleżanki, trenera i kibiców na przełykanie goryczy porażki.

Świętej pamięci Bohdan Tomaszewski, zgodnie z resztą z anglosaskim etosem sportu, zawsze powtarzał, że najtrudniejsze, a zarazem najważniejsze w sporcie jest umieć przegrać. Zawiedzione koleżanki Gwizdoń z drużyny pokazały, że potrafią, i to z wielką klasą. „Jest mi smutno, ale nie mam pretensji. Bardzo mi Madzi żal" – powiedziała Nowakowska. Bo to, co się stało na strzelnicy, było przede wszystkim wielkim dramatem Gwizdoń. Koleżanki pojęły to w lot. Przełknęły łzy rozczarowania i starały się pomóc, wesprzeć, pocieszyć zrozpaczoną Madzię. Piękny gest, oddający najgłębszy sens sportu. Wzruszający jak włoscy piłkarze obejmujący zapłakanego Robbiego Baggio, który chwilkę przedtem chybił karnego przesądzając o porażce z Brazylią w finale mistrzostw świata w Pasadenie.

Niestety, ten sposób rozumienia sportu, potrzeba wyciągnięcia ręki do przegranego, jest totalnie obca polskiej internetowej tłuszczy, która pośród najgorszych wulgaryzmów dopuściła się wirtualnego linczu na naszej biathlonistce - jak przewidywała traktowana od niedawna podobnie Justyna Kowalczyk. Owszem, krytyka sportowca, drużyny czy trenera, też gwizdy, to święte prawo kibiców i mediów. Ale odzieranie sportowców z godności, wyszydzanie, celebrowanie seansu nienawiści za tarczą anonimowości internetu to barbarzyństwo i odwaga zamaskowanych chuliganów pastwiących się zbiorowo nad jedną, bezbronną ofiarą.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że sportowe zwycięstwa to dla wielu Polaków panaceum na prywatne i narodowe kompleksy, a porażki to pretekst do wyładowania przeogromnych pokładów frustracji. A przecież porażka wpisana jest w sport na tych samych prawach, co wiktoria. Sensem sportu jest walka. Zwycięstwo to specjalna nagroda. Tymczasem wielu polskich kibiców konsumuje sport z przekonaniem, że sportowiec jest mu zwycięstwo winien, że porażką haniebnie okradł go z miłych emocji i satysfakcji, skazał na psychiczny dyskomfort, a przy tym zdradził Naród. Notabene z podobną nienawiścią co przegranych, tłuszcza traktuje przeciwników swoich faworytów. To nie rywale, a śmiertelni wrogowie. Tłuszcza nie kibicuje „za". Kibicuje „przeciw".

Szkoda, że sportem interesują się ludzie, też niestety zawodowo, którzy go w ogóle nie rozumieją, szkodzą mu i odzierają z piękna, po prostu bezczeszczą.