Na potrzeby reportażu telewizyjnego (France 2) akcję przeprowadził lekarz Pierre Sallet, szef programu „Sportowcy dla przejrzystości" (jako jeden z pierwszych twierdził, że Lance Armstrong stosuje doping). Zgodę na eksperyment wydała Światowa Agencja Antydopingowa (WADA).
Zawodnicy pod kontrolą lekarzy otrzymywali niewielkie ilości EPO, hormonu wzrostu i kortykoidów. Poddawani byli też transfuzjom krwi. Równocześnie badano ich wyniki sportowe.
– Stali się królikami doświadczalnymi po to, by walczyć z dopingiem. To jest jak crash-test, po to, by w przyszłości zapewnić nam bezpieczeństwo – tłumaczył Sallet.
„Mikrodawki i maksiefekty" – tak wyniki eksperymentu podsumował autor reportażu. Jeden z maratończyków na treningowym odcinku 24 kilometrów poprawił się o 10 minut. Nie czuł się bardziej zmęczony. Pojawiły się jednak pewne niedogodności. Nad ranem czuł się dziwnie, a w pracy – co zauważyli jego koledzy – zrobił się bardziej agresywny.
Lekkoatlecie, który biegał na 3000 m, zmierzono czas o 31 sekund lepszy! „Oznacza to, że 41. zawodnik na listach światowych w zaledwie trzy tygodnie może się znaleźć na pierwszym miejscu" – podkreślał narrator w telewizyjnym materiale. – To jest nieludzkie, a braliśmy tylko mikroskopijne dawki – podsumowuje akcję jeden ze sportowców.
U każdego z badanych lekarze odnotowali poprawę wyników, ale najbardziej zaskakujące wnioski dotyczyły paszportu biologicznego. Ten „antydopingowy dokument", wprowadzony najpierw w kolarstwie, a potem w lekkiej atletyce, pływaniu i sportach zimowych, miał być skuteczną odpowiedzią na stosowanie dopingu.
Dane z paszportu miały pozwolić na odnotowanie wszelkich anomalii zachodzące w organizmie w wyniku stosowania niedozwolonych środków i sportowiec mógł być ukarany, nawet jeśli nie wykryto dopingu podczas badań laboratoryjnych.