Od pięciu lat słynny owczy ser ma certyfikat UE. W założeniu miał jego producentom przynieść wyższą sprzedaż i wyższy zysk. Tymczasem dla kupujących certyfikat gwarantujący wysoką jakość produktu wcale nie jest ważny. Nie wystrzegają się przed kupnem podróbek.
- Zamiast dużych pieniędzy mamy kontrole fiskusa, papierkową robotę, a podróbki sera zalewają rynek - twierdzi Jan Janczy, dyrektor Związku Hodowców Owiec i Kóz w Nowym Targu. Jego zdaniem zawodzą służby państwowe i samorządowe, które nie walczą skutecznie z oferowanym jako owczy krowim serem. - Najwyżej 20 proc. sprzedawanych serków jest oryginalnych - twierdzi Janczy. - Bacowie, którzy zarejestrowali wyroby i przestrzegają rygorystycznych przepisów, nie mają spodziewanych korzyści.
Spektakularne kary zdarzają się rzadko. W lipcu 2008 r. zakopiański sąd skazał góralkę na 70 dni aresztu za nielegalny handel na Krupówkach oscypkami wyrabianymi z krowiego mleka. To nie zniechęciło innych.
- Wiara, że to certyfikat jest najważniejszy, przypomina myślenie socjalistyczne. Sam lubię oscypki i wiem, od którego bacy je kupić. Ale nie pytam go o unijną rejestrację - mówi Piotr Bąk, były burmistrz Zakopanego.
Inne regionalne produkty pod ochroną Unii też konkurują z podróbkami. Jak kiełbasa lisiecka, której nazwa wywodzi się z podkrakowskich Liszek. W zeszłym roku Inspekcja Handlowa z Krakowa stwierdziła nieprawidłowości w siedmiu skontrolowanych sklepach. W dwóch sprzedawano lisiecką bez certyfikatu. W pięciu nie spełniała wymogów, bo wyprodukowano ją nie z wieprzowiny, ale z drobiu. Nawet sprzedawcy wierzyli, że każda masarnia z Liszek ma prawo nazwać kiełbasę lisiecką.