Z wypowiedzi, że rolniczy system ubezpieczeń jest najlepszy ze wszystkich, zasłynął m.in. wicepremier Pawlak. „Zreformujmy powszechny system emerytalny na wzór KRUS" – przekonywał wielokrotnie. Przeciwnicy tej tezy wskazują często: w KRUS leżą grube miliardy i gdyby tylko ktokolwiek chciał go zreformować, budżet przestanie dotować Kasę.
Oba te twierdzenia niewiele mają wspólnego z rzeczywistością – dowodzą dane i wyliczenia. KRUS to faktycznie patologiczny system ubezpieczeniowy – głównie dlatego, że wielu rolników, których stać na opłacanie za siebie składek, żeruje na mniej zamożnych podatnikach. Na wsi nie ma jednak wielkich pieniędzy, które wsparłyby budżet.
Zwolennicy KRUS przekonują, że za opłacaną przez rolników składkę na emeryturę i rentę – wynosiła ona w 2013 r. dla zdecydowanej większości z nich 83 zł miesięcznie – finansują oni wypłacaną im później emeryturę. To twierdzenie nie wytrzymuje jednak wyliczeń. Przeciętna emerytura z KRUS w II kwartale 2013 r. wynosiła 990 zł, a jest ona wypłacana średnio przez 23 lata. Daje to kwotę 273 tys. zł. Jak jest z wpłatami? Zdecydowana większość rolników płaci na swoją emeryturę ok. 60 zł miesięcznie (część z 83 zł składki). Rocznie daje to kwotę 720 zł. Nawet jeśli wpłacają tę kwotę przez 40 lat, to daje to niespełna 29 tys. zł. Dopłata do osoby ubezpieczonej w KRUS wynosi zatem 244 tys. zł. To stąd tak gigantyczne dotacje do rolniczego systemu. Budżet państwa finansuje ponad 90 proc. ich świadczeń. – Rolnicy to bardzo uprzywilejowana grupa. Nadawanie im kolejnych praw, takich jak opłacanie składek za rolników-rodziców, przypomina emerytury górnicze, gdzie jeden rok pracy liczy się jak 1,8 – wskazuje Maciej Bukowski, prezes Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych.
Nieco inaczej uważa Monika Zaręba, ekspert Pracodawców RP. Wskazuje, że opłacanie za rolników-rodziców składek stanowi element polityki demograficznej. – W przypadku rolników, dostęp do instytucjonalnej opieki nad małymi dziećmi, tj. żłobki czy kluby dziecięce, praktycznie nie istnieje. Obecnie taką opieką objętych jest w całej Polsce zaledwie kilka procent maluchów, głównie w granicach dużych miast – zauważa Zaręba.