Kiedy przed dziesięciu laty oswajaliśmy się z nowo wybranym Andrzejem Dudą, mogłem jeszcze w tym miejscu i pod tym samym nadtytułem wyrazić nadzieję, że może jeszcze zastanawia się nad kształtem prezydentury, może jeszcze się okaże, że chce być „prezydentem wszystkich Polaków”; także tych, którzy na niego nie głosowali.
Prezydent Karol Nawrocki nie pozostawił nawet tego cienia nadziei; już w dniu inauguracji zabrakło słowa uznania dla pokonanego rywala, nie było ręki wyciągniętej do jego zwolenników, a powołując się na wolę ponad 10 milionów Polaków, zapomniał, że prawie tyle samo głosowało przeciwko niemu. Zabrakło słowa nagany dla łobuzów usiłujących wybuczeć wicepremiera i ministra obrony narodowej podczas przekazania zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi. Zapomnieliśmy, jak prezydent Lech Kaczyński uciszył gorliwców zagłuszających wystąpienie marszałka Senatu Bogdana Borusewicza. Wracamy więc do „gorszego sortu”, jak w najsmutniejszym okresie panowania prezesa Jarosława? „Czyja władza, tego religia” – jak powiadano w średniowieczu.